Barcelona się bawi. Barcelona tańczy, śpiewa i pije. Barcelona po prostu świętuje - zdobycie pierwszego od czterech sezonów mistrzostwa Hiszpanii. A także zdobycie go w stylu, który zawstydził odwiecznego wroga z Madrytu. W centrum wielkiej fety znalazł się Robert Lewandowski, największa gwiazda klubu, a wkrótce także - wiele na to wskazuje - król strzelców La Ligi. Co prawda w sobotni wieczór na słynnym stadionie Camp Nou nastroje culés popsuł na chwilę Real Sociedad, ale po ostatnim gwizdku znów trwała fiesta, bo drużyna Blaugrany została uhonorowana pucharem. A gdy opadł meczowy kurz, miasto wróciło do celebry. Tańczący Lewandowski Przejazd odkrytym autokarem piłkarzy (i piłkarek, które także wzięły udział w paradzie ze stadionu pod Łuk Triumfalny) obserwowała cała Barcelona. Setki tysięcy mieszkańców wyszło na ulice, aby skubnąć dla siebie choćby cząstkę glorii mistrzowskiej ekipy. Bo po ubiegłotygodniowym rozbiciu w derbach Espanyolu stało się jasne, że to Barca przez kolejne 12 miesięcy będzie dzierżyć tytuł najlepszej drużyny od Santander aż po Malagę. W trakcie fety wiele par oczu zwróconych było na Lewandowskiego. Kapitan reprezentacji Polski tańczył w rytm muzyki, jakby urodził się na brazylijskiej plaży, a nie w Warszawie; w tym czasie autokar powolnie przemierzał morze pijanych sukcesem kibiców. A była to tylko jedna z odsłon piłkarskiego święta, które zaczęło się w niedzielę na Estadi Cornellà-El Prat (co zakończyło się ucieczką piłkarzy FCB do szatni przed wściekłymi kibicami Espanyolu). Przez kolejne dni zabawa trwała na ulicach, w dyskotekach i modnych restauracjach. Na chwilę popsuła ją ekipą z San Sebastian, która pokonała Barcę 2:1 po bramkach Mikela Merino i Alexandra Sorlotha. Dla Barcelony strzelił nie kto inny, jak Lewandowski. Nastoje poprawiły się jednak po ostatnim gwizdku, gdy prezes hiszpańskiej federacji Luis Rubiales wręczył kapitanowi Barcelony, Sergio Busquetsowi, słynny srebrny puchar i kibice na wypełnionym po brzegi Spotify Camp Nou po raz 27 w historii mogli zanucić "campeones, campeones". Od tego momentu trwała blisko godzinna zabawa. Najpierw do fanów przemówili Busquets i Xavi, później piłkarze wznosili puchar i tańczyli razem z kibicami, aby na końcu zaprosić na murawę rodziny czy bliskich i razem z nimi stanąć do pamiątkowej fotografii. Na tej nie zabrakło także Anny Lewandowskiej i córek Roberta: Laury i Klary. Polacy opanowali Barcelonę Od sobotniego poranka w oficjalnym sklepie Barcelony panowało szaleństwo. Zawsze jest tam tłok jak na Marszałkowskiej, ale w ostatnich dniach ogromny fanshop przypominał mrowisko. Domowe koszulki w tradycyjnych kolorach Barcy można było dostać już w tylko jednym rozmiarze - XXL. Jeśli ktoś chciał nabyć złoty trykot, mógł ewentualnie zdecydować się na XL. W niższych rozmiarach dostępne były tylko szare t-shirty, dedykowane europejskich pucharom. Braki w asortymencie nie przeszkadzały kibicom z całego świata kupować setek koszulek. - Hitem od dawna są te z nazwiskami Lewandowskiego, Gaviego oraz Pedriego. Ale w ostatnich kilku dniach bezkonkurencyjny jest Lewandowski, bo do Barcelony przyleciało bardzo dużo Polaków - wytłumaczyła nam pracownica klubowego sklepu. I faktycznie, w dniu meczu język polski - obok katalońskiego i hiszpańskiego - był najczęściej używanym w okolicach Camp Nou. Do Katalonii przybyły dziesiątki, jeśli nie setki Polaków, którzy chcieli zobaczyć świętującego tytuł "Lewego". - Jesteśmy spod Wrocławia, przylecieliśmy na kilka dni i oczywiście zamierzamy iść na mecz - tłumaczył jeden ze spotkanych kibiców, gdy podszedł kolejny: "O, panowie też z Polski. Wiecie może gdzie musimy iść, żeby nadrukować nazwisko Roberta?". W oczekiwaniu na Boga Koszulki nowego mistrza Hiszpanii - w każdym rozmiarze i kolorze - można było kupić za to przed stadionem, na wyrastających jak grzyby po deszczu stoiskach z podróbkami. Na jednym z nich wisiały obok siebie trykoty Lewandowskiego i Leo Messiego. Carlos, sprzedawca w trykocie - a jakżeby inaczej - z nazwiskiem Polaka, ekscytował się: "Koszulki Roberta sprzedają się fantastycznie, ale nigdy nie będą mogły rywalizować z Messim. To nasz Bóg, na którego czekamy. Wyobraź sobie ten duet? "Lewy" z dziewiątką na plecach i Messi z dziesiątką?!". W ostatnich dniach to właśnie ten wątek miesza się z tematem zdobytego mistrzostwa w kawiarnianych rozmowach mieszkańców. Czy w przyszłym sezonie wróci mistrz świata, legenda klubu i miasta? Messi co prawda kuszony jest przez arabskich szejków, ale nikt w Katalonii nie ma wątpliwości, że wszystkie jego drogi prowadzą do Barcelony (chociaż nie na Camp Nou, które czeka gruntowna przebudowa, a na Stadion Olimpijski). - To prawda, że to zależy od Barcy i Leo, ale cóż, mam nadzieję, że wróci - powiedział Pedri w programie "El Hormiguero". Zainteresowanie Messim potwierdził także prezydent Joan Laporta. - Tak, chcemy Leo - zapowiedział, mówiąc głosem ulicy. Bo ta nie ma wątpliwości, że Messi powinien znów zagrać w miejscu, które go stworzyło. - Leo musi wrócić latem! Zdobyliśmy mistrzostwo Hiszpanii, a teraz czas na Ligę Mistrzów. Z Leo i Lewandowskim nam się uda! - pokrzykiwał pracujący przy Carrer de Numància kelner. I kto wie, być może za rok o tej samej porze Barcelona znów będzie świętować tytuł; znów będzie tańczyć i śpiewać. Ale tym razem w odsłoniętym autobusie znajdzie się dwóch artystów futbolu, którzy - w przeciwieństwie do lat poprzednich - będą ze sobą nie rywalizować, a współpracować. To na razie tylko marzenie, ale w tym sezonie Barcelona udowodniła, że te potrafi spełniać. Z Barcelony Sebastian Staszewski, Interia Sport