Za oknem padał deszcz. Dwójka dobiegających czterdziestki Anglików siedziała w dusznym barze, popijając Guinnessa za Guinnessem i oglądała, jak stadion Wembley oddaje cześć zmarłej przed dziesięcioma dniami księżnej Dianie. Po chwili na murawę wybiegli piłkarze, by odbębnić przeraźliwie nudne zwycięstwo nad Mołdawią. Był 10 września 1997 roku. Kompletna beznadzieja mołdawskich piłkarzy przygnębiła dwójkę przyjaciół, wpatrujących się w malutki ekran telewizora. Wreszcie starszy z nich, Arthur Smith, podniósł się z krzesła i rzucił: - Wiesz co, Hawks... Założę się, że nie jesteś wystarczająco dobry w tenisa, żeby pokonać całą narodową reprezentację Mołdawii. Jednego po drugim - zagaił popularny brytyjski pisarz i komik do swojego kolegi po fachu. Tak rozpoczął się jeden z najbardziej zwariowanych zakładów w historii sportu. Burza wokół słów Wojciecha Szczęsnego. Boniek reaguje wprost. "Tak na poważnie?" Tony Hawks przyjmuje wyzwanie. "Playing the Moldovans at tennis" "Choć dziś temu zaprzecza, jestem przekonany, że Arthur Smith doskonale wiedział, co robi" - opisywał po kilku latach Tony Hawks, inny z brytyjskich komików, którego przez zbieżność nazwisk nie należy jednak mylić z popularnym amerykańskim skaterem i bohaterem słynnych gier wideo. "Był w pełni świadomy, że w podobnych sprawach zwykle dałem się "złapać" jak frajer. W końcu w maju tamtego roku objechałem autostopem Irlandię z lodówką, żeby wygrać zakład o sto funtów" - dodał Hawks, opisując dla "The Guardian" powstanie zakładu, który stał się początkiem niezwykłej przygody. Stawka tym razem miała być inna. Przegrany miał rozebrać się do naga na Balham High Road i zaśpiewać hymn Mołdawii. Tony Hawks, by wygrać pijacki zakład z przyjacielem, udał się więc do Mołdawii, by stoczyć jedenaście pojedynków tenisowych z każdym z piłkarzy mołdawskiej drużyny, grających w tamtym spotkaniu z Anglią. Zakład zaowocował książką "Playing the Moldovans at tennis", w której Hawks opisał szalone przygody podczas realizacji wyzwania. Ba, w 2012 roku książka doczekała się ekranizacji. Pogoń za zrealizowaniem zakładu sprawia, że Hawks - niczym bohater komedii, tyle że w prawdziwym życiu - wpada w coraz to nowe tarapaty. Ledwo unika porwania w Naddniestrzu, zanim zostaje przygarnięty przez cygańską rodzinę. Żeby namówić piłkarzy na grę w tenisa udaje niemal wszystkich - menedżerów, trenerów i reporterów brytyjskich stacji telewizyjnych. A nawet wybiera się w podróż do Ziemi Świętej. Wszystko po to, by to nie on musiał zdjąć spodnie na angielskim skrzyżowaniu i zaśpiewać mołdawski hymn. Jasny komunikat z Mołdawii przed meczem z Polską. Będzie niespodzianka? "Wszyscy jesteśmy równi" "Byłem głupcem. Nie wiedziałem nic o Mołdawii" "Byłem głupcem. Byłem głupcem, że się zgodziłem. Nie wiedziałem nic o Mołdawii, o jej obiektach tenisowych, sytuacji politycznej, wymogach wizowych, walucie, języku, składzie etnicznym, ani o tym, czy jej mieszkańcy życzliwie przyjmą dekadenckiego burżuazyjnego mieszkańca Zachodu, który kręci się w kółko i wymachuje rakietą tenisową przez twarzami piłkarzy. Wszystko, co wiedziałem, to nazwiska 11 mężczyzn, wydrukowane na ostatniej stronie gazety i schowane w tylnej kieszeni moich spodni" - opisywał Hawks. W swoich wspomnieniach komik wyraźnie opisał moment, w którym zdał sobie sprawę, jak szalenie głupiego wyzwania się podjął. "Cóż - pomyślałem - żaden z nich nie wygląda przynajmniej na dobrego tenisistę" - opowiadał Hawks przed pękającą ze śmiechu publicznością. Dalsza część historii opowiadanej przez showmana z Brighton brzmi równie niedorzecznie, co komicznie. "Poleciałem do Mołdawii, która okazała się wciśniętym kawałkiem świata gdzieś między Rumunię a Ukrainę. Zamieszkałem w Kiszyniowie, razem z tamtejszą czteroosobową rodziną. I zatrudniłem tłumacza. Największego pesymistę na świecie" - opowiadał. "Jestem reportem BBC. Chciałbym zagrać z panem w tenisa" Hawks szybko zorientował się, że aby dotrzeć do zawodników, będzie musiał użyć wyszukanych forteli. Dopiero w trakcie trzeciego tygodnia w Mołdawii stoczył pierwszy pojedynek - podając się za reportera BBC pokonał Jurija Mitieriewa. W kolejnych dniach "dorwał" jeszcze sześciu piłkarzy. I zgodnie z jego przekonaniem - żaden z nich nie okazał się mistrzem gry w tenisa. Wkrótce jednak zrezygnowany Hawks, mimo wcześniejszego nieopadającego entuzjazmu, był bliski ogłoszenia ostatecznej klęski. Menedżerowie czterech z zawodników skutecznie odmawiali mu gry przeciwko ich piłkarzom. Wówczas jak z nieba spadła Hawksowi informacja - reprezentacja Mołdawii leci do Belfastu na mecz z Irlandią Północną! Takiej okazji 38-letni wówczas Brytyjczyk nie mógł przegapić. Natychmiast wsiadł w samolot lecący do stolicy Irlandii Północnej, a tam w ciągu czterech dni zaliczył trzy kolejne zwycięstwa z mołdawskimi piłkarzami. Dziesięciu z jedenastu graczy zostało pokonanych. Hawksowi został do pokonania tylko jeden. Santos zaskoczy Mołdawię? Szansę ma dostać młoda gwiazda Hawks leci do Ziemi Świętej, by nie śpiewać nago hymnu Mołdawii I niczym przed ostateczną bitwą w powieści, czy starciem z ostatnim bossem w komputerowej rozgrywce - napięcie sięgnęło zenitu, gdy historia zbliżała się do finału. Okazało się bowiem, że ostatni poszukiwany piłkarz... zaginął. Marin Spanu, bo tak nazywał się ostatni z zawodników, po spotkaniu z Anglią zagrał w kadrze jeszcze ostatni raz - przeciwko zresztą Polsce - i tyle go widziano. W poszukiwaniu Spanu Hawks zawędrował daleko. Aż do Izraela. "Nie chcę wam opowiadać, co wydarzyło się na małym korcie na obrzeżach Nazaretu, lecz powiem, że moja epicka walka przybrała tam biblijne proporcje" - opowiadał zagadkowo Hawks, po szczegóły odsyłając do swojej książki. Dość jednak powiedzieć, że po powrocie Hawksa z Izraela, to niepocieszony Arthur Smith rozebrał się, stanął na pudle przed Woolworths na Balham High Road i przez megafon zaśpiewał swoją nieporadną wersję mołdawskiego hymnu. "Tłum pękał ze śmiechu, a jednak, paradoksalnie, Arthur nie był pozbawiony godności. W końcu ktoś tu dotrzymał słowa. Zakład został spełniony" - kończył z uśmiechem Hawks.