Rewolucja na rynku napastników - trudno inaczej opisać zmiany, jakie zachodzą w letnim okienku transferowym. Niemal wszystkie kluby ze światowej czołówki dokonały roszad w swoim ataku. Niemal, bowiem najgłośniej zapowiadany transfer upadł tuż przed rozpoczęciem letniego okienka. Kylian Mbappe, który przed rokiem próbował wymusić transfer do Realu Madryt był już dogadany z "Królewskimi". W ostatniej chwili zmienił jednak zdanie, zostając w PSG. I tym samym sprawiając, że PSG i Real Madryt będą właściwie jedynymi klubami ze ścisłego topu, które latem nie wymieniły napastnika pierwszego wyboru. Klopp i Guardiola sięgają po klasyczne dziewiątki W Polsce przez całe lato żyliśmy głównie transferem Roberta Lewandowskiego do Barcelony. Niewykluczone, że to właśnie seryjnie zdobywane bramki przez polskiego snajpera znów przywróciły trend gry z typowymi "dziewiątkami". Nie jest bowiem przypadkiem, że w tym samym czasie po napastnika o takim profilu zwrócili się zarówno Juergen Klopp, jak i Pep Guardiola. Trenerzy, którzy w ostatnich latach zdominowali Premier League, grając bez klasycznego napastnika. U Kloppa rolę fałszywej dziewiątki przez lata pełnił Roberto Firmino, w ostatnim czasie wypychany ze składu przez Diogo Jotę - pół-skrzydłowego, pół-napastnika. Teraz Niemiec wyłożył aż 75 mln euro na sprowadzenie Darwina Nuneza - napastnika wypisz wymaluj w typie Lewandowskiego. Wysokiego, dobrze wyszkolonego technicznie, operującego głównie w polu karnym. Choć wciąż - mimo 34 bramek w zeszłym sezonie - niesprawdzonego na najwyższym poziomie. Mając bogactwo w ataku Klopp pozwolił więc na odejście Sadio Mane oraz rezerwowego zwykle Divocka Origiego. A ci wzmocnili mistrzów Niemiec i Włoch - Mane z miejsca (wobec odejścia Lewandowskiego i Haalanda) stał się największą gwiazdą Bundesligi, Origi zaś wzmocnił AC Milan. Tam szykuje się ciekawa rywalizacja między nim a dwoma weteranami - 35-letnim Olivierem Giroudem oraz 40-letnim Zlatanem Ibrahimoviciem. Klopp zaś mimo utraty Mane, Origiego, a nawet Takumiego Minamino (odszedł do AS Monaco), wciąż ma spory komfort wyboru w wyborze ofensywnej trójki. Na skrzydłach ma do dyspozycji Mohameda Salaha i Luisa Diaza oraz rywalizującego z nimi Jotę. Z kolei w ataku może wybierać między opcją z klasycznym snajperem - Nunezem - lub cofniętymi napastnikami w stylu Firmino lub Joty. Przełom Guardioli, ironia losu Bayernu Z kolei Guardiola z problemem braku napastnika z prawdziwego zdarzenia zmagał się od odejścia Sergio Aguero - a nawet dłużej, bowiem ostatni sezon Argentyńczyka w Man City można było spisać na straty. Kataloński trener nie ufał w pełni Gabrielowi Jesusowi, często ustawiając go bliżej linii bocznej, a pozycja napastnika obsadzana była umownie. Na papierze występowali tam Phil Foden, Jack Grealish, Raheem Sterling, a nawet Kevin de Bruyne. W rzeczywistości była to gra bez klasycznego napastnika, podobna do tej, jaką dekadę wcześniej, na Euro 2012, prezentowała reprezentacja Hiszpanii, umieszczając z przodu Andresa Iniestę, Cesca Fabregasa oraz Davida Silvę. Być może kolejne fiasko w Lidze Mistrzów sprawiło, że Guardiola znów zapragnął mieć do dyspozycji prawdziwego łowcę bramek. I skorzystał z najlepszej opcji z możliwych - za 60 mln euro ściągając z Borussii Dortmund Erlinga Haalanda. To, przy choćby ponad 100 mln euro wydanych rok wcześniej na Grealisha, wydaje się wręcz promocją. Zaledwie 22-letni Haaland, o ile tylko będzie zdrowy, jest gwarantem sporej liczby bramek w każdym sezonie. Ironią losu wydaje się tylko to, że Bayern - po wielu latach gry opartej na klasycznym napastniku - Klose, Gomezie, Mandżukiciu, Lewandowskim - pierwszy raz został bez klasycznej "dziewiątki". Z kolei Liverpool i Manchester City, a nawet Barcelona - po latach gry bez typowego snajpera - rozszerzają swój wachlarz taktyczny właśnie o taką możliwość. Nowa tożsamość Barcelony Za prekursora gry bez klasycznego napastnika uchodzi rzecz jasna "Duma Katalonii". A podwaliny pod to położył - jakżeby inaczej - Pep Guardiola. Sprawę w naturalny sposób ułatwił mu Lionel Messi, najwybitniejszy piłkarz poprzedniej dekady. Jego przestawienie na środek ataku było zamknięciem kariery w Barcelonie dla Zlatana Ibrahimovicia, ale i ogółem - zamknięciem bram dla napastników w tradycyjnym typie. Włodarze Barcy musieli szukać snajperów, którzy dostosowywali się do sposobu gry Messiego - przestawiony na skrzydło bywał Samuel Eto'o, na lewej flance ustawiano też Davida Villę. Aż w końcu znaleziono idealnego partnera w postaci Luisa Suareza - nominalnego napastnika, który doskonale rozumiał się z Messim, nie wchodząc mu jednocześnie w paradę. Gdy próbowano zastąpić go Antoinem Griezmannem, piłkarzem zbyt podobnym charakterystyką do Messiego, efekt był fatalny. Teraz Barcelona - po odejściu Lionela Messiego - próbuje na nowo zdefiniować swoją tożsamość. A jak pokazuje Xavi Hernandez - ma być to tożsamość ze środkowym napastnikiem. I to nie napastnikiem pokroju Memphisa Depaya (często bliżej mu do ofensywnego pomocnika), czy Pierre-Emericka Aubameyanga (z powodzeniem może grać na skrzydle), ale właśnie klasycznej dziewiątki w postaci Lewandowskiego. To najdobitniejszy z dowodów, że w Barcelonie zakończyła się już era Lionela Messiego. Jest nią powrót do gry z klasycznym napastnikiem - zmiana, pociągająca za sobą zmianę całej filozofii organizacji gry. Transferowa karuzela. Koło się zamyka Transferowy rynek nie znosi próżni - tak jak transfer Nuneza do Liverpoolu pociągnął za sobą odejście Mane, co pozwoliło w konsekwencji na sprzedaż Lewandowskiego - tak jeszcze ciekawiej wygląda domino wywołane przez przyjście Haalanda do Manchesteru City. Guardiola, mając w składzie Norwega, zdecydował się oddać dwóch piłkarzy do londyńskich klubów - zarabiając na tym ponad 100 mln euro, co z nawiązką zrekompensowało sumę wydaną na Haalanda. Gabriel Jesus trafił do Arsenalu (który akurat łatał dziurę po odejściu Alexandre’a Lacazette’a do Lyonu), a Raheem Sterling do Chelsea FC. Chelsea zaś oddała Romelu Lukaku na wypożyczenie do Interu Mediolan, a ten pozwolił odejść innemu ofensywnemu zawodnikowi - Ivanowi Perisiciowi do Tottenhamu. Dzięki Perisiciowi Tottenham mógł sprzedać Stevena Bergwijna aż za 32 mln euro do Ajaxu Amsterdam. Holendrzy tym samym wydali pieniądze zarobione na Sebastienie Hallerze, który przeniósł się do Borussii Dortmund, by zastąpić właśnie... Haalanda. I w ten sposób koło transferowe na linii Borussia - Man City - Chelsea - Inter - Tottenham - Ajax - Borussia zamknęło się piękną klamrą. Na razie największym pechowcem może okazać się Borussia - Haller zamiast na grze, musi skupić się na walce z poważną chorobą, po tym, jak zdiagnozowano u niego nowotwór jąder. W tej sytuacji w ataku BVB może wystąpić sprowadzony z RB Salzburg Karim Adeyemi. Salzburg zaś stratę młodego reprezentanta Niemiec powetował sobie sprowadzeniem Brazylijczyka Fernando z Szachtara Donieck. A to zupełnie jak Benfica, która po sprzedaży Nuneza, sprowadziła z ukraińskiego klubu Davida Neresa...