W spotkaniu z Bochum Nagelsmann przeszarżował, wystawiając nadmiernie ofensywny skład. Młody szkoleniowiec za wszelką cenę próbował upchnąć za plecami Lewandowskiego skrajnie ofensywną czwórkę - Serge’a Gnabry’ego, Thomasa Muellera, Leroya Sane oraz Kingsleya Comana. To spowodowało, że zespołowi zabrakło równowagi, jaką dałby ekipie zawodnik grający na pozycji numer "8", gdzie zwykle występował kontuzjowany Leon Goretzka. Na papierze miejsce Goretzki miał zająć cofnięty nieco Mueller, ale pomysł ten zupełnie nie wypalił. Skrajnie ofensywne personalia w składzie Bayernu sprawiły, że zespół podzielił się na dwie części - pięciu zawodników ofensywnych oraz pięciu graczy defensywnych. Dodatkowo, odpowiadający za rozegranie Joshua Kimmich otrzymał "plastra" w postaci indywidualnie kryjącego go zawodnika. Ten prosty manewr okazał się zaskakująco skuteczny - Niemiec cofał się głęboko po piłkę, schodził między stoperów, ale nie był w stanie swobodnie rozgrywać z rywalem nieustannie depczącym mu po piętach. Zwłaszcza, że na lewej flance wciąż brakowało Alphonso Daviesa, który mógłby włączać się do ofensywy i upłynnić grę Bayernu. Ustawieni na bokach Pavard i Hernandez to piłkarze bardziej przewidywalni i statyczni, co ułatwiało zakładanie pressingu zespołowi Bochum, a Bayernowi utrudniało wyjście z piłką z własnej połowy. Gra beniaminka była tyle odważna, co ryzykowna - z zespołami ustawionymi tak wysoko Bawarczycy nieraz radzili sobie w mgnieniu oka, wykorzystując powstałe luki w ustawieniu rywala. Tym razem mistrzom Niemiec brakowało jednak zawodnika, który potrafiłby przetransportować piłkę między liniami przeciwnika. Z perspektywy czasu oczywistym błędem Nagelsmanna był brak Corentina Tolisso w wyjściowej "jedenastce". Nie tylko z uwagi na niezłą formę Francuza w ostatnim czasie (bramki z Koeln i Herthą), ale przede wszystkim na fakt, że jego obecność zapewniałaby równowagę w fazie przejścia z obrony do ataku - i odwrotnie, w momencie straty piłki w ofensywie. Osamotniony w środkowej strefie Kimmich - przy katastrofalnej formie Pavarda, Upamecano i Suelego - nie był w stanie zatrzymać ataków Bochum. Nagelsmann swój błąd chciał naprawić już w przerwie, posyłając Tolisso na boisko w miejsce Upamecano i przechodząc na ustawienie z trójką obrońców. Mleko jednak już się wylało i Bawarczycy nie dali rady odrobić straty z pierwszej połowy. Lekcja z meczu z Lipskiem nie została wyciągnięta A przecież Nagelsmann ostrzeżenie otrzymał już w meczu z Lipskiem. Wówczas również zdecydował się na ultraofensywny skład z zaledwie trzema obrońcami oraz Gnabrym i Comanem w roli wahadłowych. Dzięki zapewaniającej stabilizację w drugiej linii parze Kimmich - Tolisso i grającymi przed nimi Muellerem i Sane Bayern w ataku radził sobie znakomicie, zdobywając trzy gole, ale w defensywie nie było już tak kolorowo. Choć Bawarczycy pozornie kontrolowali grę, tworzyli i wykorzystywali okazje bramkowe, to tylko genialnej postawie w bramce Manuela Neuera zawdzięczali wygraną. Golkiper został zresztą wybrany graczem meczu, co dużo mówi o grze defensywnej Bayernu w tamtym meczu. Lipsk wykreował współczynnik expected Goals na poziomie aż 2,44. Strzały Christophera Nkunku i Andre Silvy znalazły drogę do bramki, a gdyby "Bykom" dopisało szczęście (lub w bramce Bayernu nie byłoby genialnego Neuera), to goli dla RB byłoby znacznie więcej. Być może Nagelsmann liczył, że wzmocni defensywę dodatkowym zawodnikiem - grając od początku Upamecano i przechodząc na czwórkę z tyłu. To jednak zdestabilizowało środek pola, w którym proporcja przesunęła się niebezpiecznie w kierunku ataku, kosztem dystrybucji piłki w środkowej strefie. Wiem, że perspektywa umieszczenia w składzie jednocześnie Gnabry’ego, Sanego, Muellera i Comana wydaje się bardzo kusząca. W piłce jednak suma indywidualnych umiejętności zawodników rzadko gwarantuje sukces - znacznie ważniejsze jest rozłożenie odpowiednich proporcji w drużynie. Znalezienie odpowiedniego balansu, równowagi między ofensywą a defensywą. Gdyby było inaczej, PSG z Messim, Mbappe i Neymarem nie miałoby sobie równych - a potrafi przegrać mecze nawet z przeciętnymi zespołami Ligue 1. Naoliwić maszynę Hansiego Flicka Kiedy Julian Nagelsmann obejmował stery w Bayernie Monachium, miałem tylko jedną obawę - by 34-letni trenerski geniusz z Landsberga (określenie użyte bez cienia ironii) za wszelką cenę nie postanowił wymyślić koła od nowa. Niemiec odziedziczył sprawnie funkcjonującą maszynę po Hansim Flicku, w której wystarczyło jedynie przeczyścić kilka przeciekających trybów (poprawić dziurawą defensywę), wymienić zardzewiałe elementy (odchodzących Jerome’a Boatenga i Javiego Martineza) i z przyjemnością oglądać, jak bawarski walec zmiata z planszy kolejnych rywali. Jeszcze przed przyjściem do Monachium Nagelsmann był chwalony za elastyczność taktyczną. Jego Lipsk grywał w przeróżnych ustawieniach - od 4-4-2, przez 4-2-3-1, 4-3-3, 3-4-3, aż do 3-4-2-1 i kilku jego innych wariantów. Elastyczność taktyczna jest jednak bronią obosieczną. Poza stworzeniem elementu zaskoczenia - rozbija stabilizację zespołu, przeszkadza w grze "na pamięć", tak potrzebnej do nabrania niezbędnej pewności siebie. Za Hansiego Flicka Bayern był przewidywalny - a mimo tego był nie do zatrzymania dla żadnego rywala. W 2020 roku zdobył wszystkie możliwe trofea, w kolejnym - szyki pokrzyżowała mu absencja Lewandowskiego w dwumeczu z PSG. Wcześniej zespół Flicka bił rekord za rekordem, choć przecież każdy wiedział, czego po nim się spodziewać. Doświadczony szkoleniowiec dokonał kilku kluczowych ruchów - przesunął Kimmicha do środka pomocy, czy Alabę do środka obrony - i pozwolił, by jego zespół nabrał automatyzmów, niezbędnych w działaniu bezbłędnej maszyny. Obawiam się, że tzw. elastyczność taktyczna w nadmiernych ilościach może poluzować zbyt wiele śrubek. Widać było to w grze ograniczonego piłkarsko Pavarda - gdy tracił piłki pod pressingiem rywala, bo nie wiedział, jak ustawieni są jego koledzy. Widać to było w grze Muellera, który nie wiedział, w jakich strefach do końca ma się poruszać i nie czuł się pewnie w głębi pola, czy w odcięciu od gry Leroya Sane. Za kadencji Flicka Bayern wyszedł innym ustawieniem od bazowego 4-2-3-1 tylko dwukrotnie - przeciwko Paderborn (3-2), tuż przed meczem 1/8 finału z Chelsea, oraz w starciu z Atletico Madryt (1-1), gdy zespół miał już pewny awans do kolejnej fazy Champions League. W obu przypadkach Flick chciał po prostu oszczędzać kluczowych graczy - wystarczy powiedzieć, że w drugim ze spotkań na lewym wahadle zagrał Bright Arrey-Mbi. Wewnętrzny pęd. Trenerzy pragną zmian Potrzeba "ulepszania" jest pułapką, w którą wpadali już nie tacy trenerzy, jak Nagelsmann - i w spotkaniach nie takiej rangi, jak ligowe starcie z VfL Bochum. Weźmy choćby przykład Pepa Guardioli - Katalończyk niemal w każdym ze spotkań ubiegłego sezonu stawiał na formację 4-3-3 z Rodrim lub Fernandinho w roli defensywnego pomocnika. W finale Ligi Mistrzów z Chelsea zrezygnował jednak z obu, sadzając na ławce także obu nominalnych napastników - Sergio Aguero i Gabriela Jesusa. W ich miejsce Guardiola wystawił za to czterech środkowych pomocników o podobnej charakterystyce - Ilkaya Guendogana, Kevina de Bruyne, Phila Fodena i Bernardo Silvę. Chciał zaskoczyć Chelsea, lecz został raniony własnym orężem. Najważniejszy mecz przegrał 0-1 po bramce Kaia Havertza i ostatni triumf w Lidze Mistrzów zaliczył ciągle jako trener Barcelony, już ponad 10 lat temu. Podobnie było zresztą w przypadku Adama Nawałki i reprezentacji Polski. Gdy Duńczycy we wrześniu 2017 roku pokonali "Biało-Czerwonych" 4-0 trener Danii Age Hareide stwierdził, że polski zespół jest dość przewidywalny. Nawałka postanowił zmienić to za wszelką cenę, decydując się na ustawienie z trójką obrońców podczas mundialu. Efekt był jednak odwrotny od zamierzonego - przeprowadzona zbyt szybko rewolucja nie tylko nie przyniosła efektów, ale rozbiła też wszystkie wypracowane wcześniej automatyzmy. Mundial zakończył się dla nas kompromitacją - a przecież niedługo wcześniej przewidywalni Polacy potrafili jak równy z równym (a nawet zwycięsko) mierzyć się z mistrzami świata Niemcami, czy późniejszymi mistrzami Europy - Portugalczykami. W eksperymentach Nagelsmanna nie ma nic złego - zwłaszcza, gdy niepowodzenie równa się jedynie przegranej w lidze z Bochum, przy wciąż sporej przewadze punktowej nad Borussią Dortmund. Delikatnie dziwi mnie jednak to, że Niemiec bez wyraźnej potrzeby sięga po modyfikacje taktyczne, mogące rozregulować bawarską maszynę.Zwłaszcza, że nieobecność Goretzki mogła być szansą dla dublerów - zwłaszcza będącego w dobrej formie Tolisso, ale też marginalizowanego w Monachium Marcela Sabitzera. Austriak został "wyciągnięty" z RB Lipsk, którego był kapitanem i bardzo ważną częścią - tymczasem w Bayernie traktowany jest jak piąte koło u wozu. Na swojej nominalnej pozycji Sabitzer w Bayernie spotkanie rozpoczął jedynie dwukrotnie - a rzucany był m.in. po lewej obronie, czy - jak przeciwko Bochum - lewym wahadle, gdy zmienił Kingsleya Comana. Nagelsmann sam mówi, że Austriak potrzebuje w Bayernie stabilizacji, ale sam - przynajmniej podczas meczów - robi niewiele, by zapewnić ją swojemu byłemu i obecnemu podopiecznemu. Zmiany nie są złe, ale ze zmianami trzeba być ostrożnym. Nie zawsze trzeba ulepszać coś, co już działa. Bo lepsze jest zawsze wrogiem dobrego. Wojciech Górski