"Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka, gdyby się nie przewrócił, byłaby rzecz wielka..." - śpiewał Kazik Staszewski. Analitycy piłkarscy starają się dociec, co byłoby właśnie, "gdyby się nie przewrócił". I mają na to swoje sposoby. Od dłuższego czasu pierwszy piłkarski świat żyje statystyką goli oczekiwanych. Ukryta pod pojęciem "expected goals" (w skrócie xG) oznacza nic innego, jak prawdopodobieństwo, że piłka uderzona z danego miejsca na boisku wpadnie do bramki. Bardziej zaawansowane modele biorą pod uwagę nie tylko miejsce oddania strzału, ale też sposób uderzenia, ustawienie bramkarza, czy liczbę zawodników dzielących strzelca od bramki. Myśl wiodąca jest w każdym modelu jednak ta sama. Modele goli oczekiwanych nie są nieomylne, jeśli chodzi o przewidywanie wyniku konkretnego spotkania. Głównie dlatego, że nie zostały dla takiego celu stworzone. Wykorzystanie prawdopodobieństwa z natury dotyczy sytuacji powtarzających się setki, czy tysiące razy - im większa próba, tym bardziej wyniki zbiegają się z matematycznymi predykcjami. Najlepszy przykład? Według modelu Understat.com Robert Lewandowski w ciągu ostatnich 10 sezonów powinien strzelić 276 goli. Polak zdobył w tym czasie 269 bramek. Skuteczność przewidywań wynosi w tym przypadku prawie 98%. Gole oczekiwane zmieniają piłkę nożną Gole oczekiwane już teraz wpływają na to, jak wygląda piłka nożna. Trenerzy coraz rzadziej zalecają swoim piłkarzom strzały z dystansu, gdy wyliczono, że ledwie znikomy procent z nich kończy się powodzeniem. Wcześniej inne analizy udowodniły już, jak przeceniane i nieskuteczne były systemy gry oparte głównie na dośrodkowaniach, czy angielski, trącący już prymitywnością, sposób "kick and rush". Stąd już tylko krok do stworzenia nowego kategorii - punktów oczekiwanych ("expected points", w skrócie: xPTS), które odzwierciedlają najbardziej "prawdopodobny" układ tabeli na podstawie właśnie expected goals, a więc stworzonych sytuacji. W ten sposób można zobaczyć, które z drużyn zdobywają więcej, a które mniej punktów, niż "powinny". I zastanowić z czego owe różnice wynikają. Wyjątkowa skuteczność lub jej brak? Pech lub szczęście pod obiema bramkami? A może w drużynie są zawodnicy, wymykający się matematycznym schematom? Niezwykły przypadek Alexa Grimaldo Takimi zawodnikami mogą być choćby piłkarze, dysponujący ponadprzeciętnym uderzeniem z dalszej odległości. Jak choćby Alex Grimaldo z Bayeru Leverkusen. Trzy z siedmiu zdobytych przez niego bramek w tym sezonie padły po uderzeniach zza pola karnego. Trzy kolejne - po strzałach oddanych między 11 a 16 metrem. Prawdopodobieństwo, że piłka po uderzeniach z tych pozycji znajdzie drogę do bramki wynosiły kolejno: 2%, 5%, 8%, 9%, 11% i 33%. Do tego doszedł gol po uderzeniu z bardzo ostrego kąta - statystyka dowodzi, że jedynie 23 na 100 uderzeń z tej pozycji zakończyłoby się bramką. Według modeli matematycznych Grimaldo powinien strzelić w tym sezonie zaledwie około 2-3 bramek (suma strzałów dała współczynnik 2,8 xG). Hiszpański lewy wahadłowy zaś ma już ich na koncie aż 7. System "oszukuje" fantastycznymi uderzeniami z dystansu. A posiadanie takiego zawodnika w składzie jest dla Bayeru Leverkusen na wagę złota. Strzelane przez niego gole nie są wynikiem fantastycznych drużynowych akcji lidera Bundesligi, a efektem jego indywidualnych umiejętności. Poniższa mapa strzałów przedstawiana miejsca, z których uderzenia oddaje Grimaldo. Im większe kółko - tym większe prawdopodobieństwo na zdobycie bramki. Zielonym kolorem oznaczone są strzały, które zakończyły się bramkami. Bayer Leverkusen nie musiałby być liderem Bundesligi Dla porównania weźmy zresztą drugiego z wahadłowych Leverkusen, grającego po prawej stronie Jeremiego Frimponga. Ten również jest chwalony za skuteczność, mając na koncie pięć bramek. Zdobywa je jednak w zupełnie inny sposób od Grimaldo. Cztery z pięciu goli Frimponga to strzały oddawane z odległości bliższej niż pięć metrów od bramki. Prawdopodobieństwo, że piłkarz z tego miejsca skieruje piłkę do siatki? 68%, 58%, 56%, 46%. Ogromnie wysokie. Ale czy fakt, że Frimpong strzela gole ze znacznie dogodniejszych pozycji od Grimaldo, oznacza, że wykonuje od niego gorszą robotę? Absolutnie nie. Bramki Holendra padają po prostu w inny sposób - są wynikiem świetnej gry zespołowej ekipy z Leverkusen. Gry, której Frimpong stanowi istotny element. Odnajduje się w niej tak dobrze, że bramki zdobywa z pozycji charakterystycznych dla środkowego napastnika. A regularność dochodzenia przez niego do tak dogodnych sytuacji strzeleckich (Holender zmarnował jeszcze aż pięć sytuacji o wartości przynajmniej 0,4 xG), świadczy tylko o tym, jak dobrze Frimpong odnajduje się w taktyce Xabiego Alonso. I jak dobrze baskijski trener wykorzystuje atuty swojego zawodnika. Systemy expected goals doceniają takich zawodników jak Frimpong, "nagradzając" ich wysokimi współczynnikami za częste dochodzeniem do dogodnych sytuacji strzeleckich. Jednak to właśnie tacy piłkarze jak Grimaldo sprawiają, że rzeczywiste wyniki wyglądają inaczej od matematycznych prognoz. Gdyby nie wyjątkowa skuteczność Grimaldo - i kilku jego kolegów z drużyny - Bayer wcale, mimo rewelacyjnej gry, nie zasiadałby w fotelu lidera Bundesligi. Z tabeli xPTS wynika, że zespół Alonso ma na koncie blisko 8 punktów więcej niż "powinien". To jedna z największych korzystnych różnic w całej europejskiej piłce. W szacowanej tabeli Leverkusen wyprzedzałby nie tylko Bayern Monachium, ale i VfB Stuttgart. Dlaczego Heidenheim się utrzyma? Pechowy Bo Svensson Kończąc wątek Bundesligi - zaskakująco podobnie rzecz ma się z 1. FC Heidenheim. Beniaminek zajmuje bezpieczne 9. miejsce, zbiera pozytywne recenzje i wydaje się, że nie ma powodów, by drżeć w tym sezonie o utrzymanie. Jednak w tabeli xPTS Heidenheim zajmuje... ostatnie miejsce w Bundeslidze. Zespół Francka Schmidta strzelił blisko 5 goli więcej, niż zakładano, a stracił ponad 5 bramek mniej. Dzięki temu "zarobił" siedem "bonusowych" punktów i zamiast 13 "oczek" i ostatniego miejsca w tabeli, ma punktów 20. I bezpiecznie koczuje w środku tabeli. Wyjaśnienie fenomenu Heidenheim jest podobne do sytuacji z Leverkusen i Grimaldo. Beniaminek ma w swoich szeregach Jana-Niklasa Bestego, doskonale wykonującego stałe fragmenty gry. Dzięki swojej precyzyjnej lewej nodze Beste zanotował 5 bramek (z 2,02 xG, a więc o 3 więcej, niż zakładano) oraz 7 asyst (o 4 więcej, niż zakładano). Wyjątkową skutecznością wykazuje się też Eren Dinkci, zdobywając 6 bramek z 1,38 xG. To jedna z najlepszych konwersji w ligach z europejskiego topu. "Niesprawiedliwie" nisko w rzeczywistej tabeli sklasyfikowane jest za to VfL Bochum - w tabeli xPTS zajmuje 8. miejsce, w rzeczywistej - dopiero 14. Prawdziwy pech prześladuje jednak FSV Mainz, które niedawno rozstało się z trenerem Bo Svenssonem, który przez lata osiągał z klubem wyniki powyżej oczekiwań. W tym sezonie jego zespół zdobył jednak aż o 11 punktów mniej, niż wynika z rachunku prawdopodobieństwa! To sprawia, że zamiast zajmować bezpieczne miejsce w środku stawki, Mainz jest na 16., barażowej pozycji. FC Barcelona mogła być liderem La Liga Dobra, to teraz coś co zabrzmi dziwnie - FC Barcelona spokojnie mogła być w tej chwili liderem La Liga. A według matematyki - nawet powinna być. Stwierdzenie, choć z pozoru, zwłaszcza dla kogoś, kto oglądał ostatnie mecze "Dumy Katalonii", jest szokujące, niekoniecznie musi takie być. Gra Barcelony nie różni się diametralnie od tej z zeszłego sezonu, gdy zdobywała mistrzostwo Hiszpanii. Wówczas też męczyła się niemiłosiernie, ale przepychała mecze kolanem. Duża w tym zasługa Marca-Andre ter Stegena. Niemiecki bramkarz był chwalony nie bez powodu. Barcelona w zeszłym sezonie straciła ponad 13 (!) bramek mniej, niż wskazywałyby na to modele matematyczne. Dzięki temu na koniec sezonu miała 9 punktów więcej, niż "powinna" i zakończyła sezon z tytułem mistrzowskim. Teraz Barcelonę opuściło szczęście w tyłach i "Duma Katalonii" punktuje dokładnie tak, jak można przewidywać. Understat.com dorobek Barcelony po 19. kolejkach szacuje na 41 punktów, co jest zgodne ze stanem faktycznym na koncie Barcelony. Co więcej, jeśli w drugiej połowie sezonu zgromadzi taki sam współczynnik xPTS, przebije oczekiwany wynik z zeszłego sezonu (79,31 xPTS). Ponad stan punktują za to jej najgroźniejsi rywale. Real Madryt zdobył blisko 11 punktów więcej, niż "powinien", ale prawdziwym fenomenem jest Girona. Ta ma aż 16 punktów więcej, niż zakładają matematyczne modele! Oznacza to, że w tabeli xPTS na czele znajdziemy Barcelonę z przewagą 4 punktów nad "Królewskimi" i aż 10 nad Gironą. Zamiast tego - Barca do obu ekip traci po 7 "oczek". I znów na pierwszy plan wysuwa się defensywa. Tym razem to rywale Katalończyków bronią się skuteczniej i szczęśliwiej. Real stracił w tym sezonie tylko 11 goli z 21 xGA ("expected goals against"), Girona - straciła 24 z 31 xGA. Xavi: Jesteśmy najgorsi w Europie Sytuacja, mimo słabszej gry w defensywie, wciąż byłaby do uratowania, gdyby Barcelona wykorzystywała swoje sytuacje pod bramką rywala. - Jesteśmy chyba najgorsi w Europie pod względem skuteczności - lamentował w grudniu Xavi Hernandez. I nawet jeśli odrobinę przesadził, to miał sporo racji. Tylko w tym sezonie Barcelona zdobyła aż 10 bramek mniej, niż powinna. W zeszłym sezonie było to aż 13 bramek mniej. To ogromne różnice na niekorzyść, których nie można tłumaczyć zwykłym pechem. To ogromna nieskuteczność. Robert Lewandowski z najlepszymi sytuacjami w lidze Robert Lewandowski po transferze do Barcelony pod względem konwersji strzałów wypada po prostu kiepsko. Polak w tym sezonie zdobył o 3-4 bramki mniej (w zależności od modelu), niż można się było spodziewać. Zeszły sezon zakończył z trzema bramkami poniżej wskaźnika goli oczekiwanych. W Barcelonie ma mniej sytuacji, niż w Bayernie, ale wykorzystuje ich jeszcze mniej. Choć, tak naprawdę, do negatywnego rekordu Lewandowskiego z Bayernu jeszcze daleko. W sezonie 2018/19 Lewandowski zdobył aż 11 (!) goli mniej, niż można było oczekiwać. Niemniej w Bawarii wskaźniki strzeleckie Lewandowskiego w dłuższym okresie zawsze zbiegały z liczbą goli oczekiwanych. Pobijając rekord Gerda Muellera (41 bramek) miał zaledwie 32,08 xG, a więc zdobył aż 9 bramek więcej, niż można było oczekiwać. W czasie całego pobytu w Bayernie Lewandowski zdobył 238 bramek, mając 238,41 xG. W trwającym sezonie znacznie poniżej oczekiwań w Barcelonie strzelają też Raphinha, Joao Felix, Lamine Yamal, czy Fermin Lopez. Nawet Vitor Roque w swoim debiucie doszedł do dwóch sytuacji strzeleckich, które wyceniono odpowiednio na 0,56 xG i 0,44 xG. Bramki jednak nie zdobył. Co jednak najistotniejsze, to Lewandowski zgromadził w tym sezonie największy współczynnik xG z wszystkich piłkarzy La Liga (11,65 xG). To oznacza, że - choć obraz gry Barcelony nie zawsze na to wskazuje - dochodzi do najlepszych sytuacji w lidze. I tak jak trzeba pochwalić go za umiejętność dochodzenia do sytuacji, tak skuteczność pozostawia już wiele do życzenia. W klasyfikacji strzelców Polak zajmuje dopiero 8. miejsce. Paradoks Liverpoolu, czyli pudła Darwina Nuneza Na koniec zajrzyjmy do Premier League, gdzie toczy się niezwykle zacięta walka o mistrzostwo Anglii. W rzeczywistej tabeli prowadzi Liverpool FC, o trzy punkty wyprzedzając rewelacyjną Aston Villę i mając pięć punktów przewagi nad Manchesterem City i Arsenalem. W tabeli punktów oczekiwanych - wszystkie cztery drużyny mają niemal identyczny dorobek. W rzeczywistości Manchester City i Arsenal mają po 40 pkt na koncie i wskaźniki xPTS odpowiednio na poziomie 40,81 i 39,24. Punktują zatem niemal dokładnie tak, jak można było przewidywać. Z kolei Liverpool i Aston Villa punktują lepiej niż "powinni" - Liverpool przekracza xPTS o 6,21 pkt, Aston Villa - o 6,58 pkt. Stąd też ich obecność na czele tabeli. Jest to szczególnie ciekawe w przypadku Liverpoolu, bowiem ten strzela... mniej goli, niż pozwalają na to kreowane przez niego sytuacje. "The Reds" zdobyli 37 bramek (to dopiero 7. wynik w lidze), ale powinni mieć ich na koncie znacznie więcej. Sam Darwin Nunez strzelił ponad 6 goli mniej, niż powinien ("wyłuskał" jedynie 5 goli z 11,13 xG). W ciągu dwóch ostatnich sezonów Urugwajczyk doszedł do okazji wycenianych na 25,51 xG, ale zdobył tylko 14 bramek. Liverpool jest nieskuteczny, lecz prowadzi w tabeli, bo - tak jak w przypadku Realu Madryt i Girony - kluczową rolę odgrywa szczęście (a może to wcale nie szczęście?) pod własną bramką. Rywale ekipy z Anfield dochodzą do wielu sytuacji, ale strzelili prawie 7 bramek mniej, niż sugerowałaby to statystyka. Dzięki temu "The Reds" stracili najmniej bramek w lidze, choć lepsze współczynniki xGA mają zarówno Manchester City, jak i Arsenal. Manchesteru United kurs na katastrofę Co ciekawe, w tabeli xPTS za plecami czołowej czwórki znajdują się dwie drużyny, które ostatnio zaliczają fatalne rezultaty. Mowa o przetrzebionym kontuzjami Newcastle United (9. w rzeczywistej tabeli) i przedstawianej jako pośmiewisko tego sezonu Chelsea FC (10.). Statystyki pokazują jednak, że gdyby obu klubom dopisywało więcej szczęścia lub opanowania pod bramką rywala - spokojnie mogłyby bić się o miejsca w europejskich pucharach. "The Blues" tracą dziś 11 punktów do piątego w lidze Tottenhamu, choć zgromadzili od niego aż 5 więcej xPTS. Rozjazd między sytuacją z modeli statystycznych a rzeczywistością jest na tyle duży, że wykracza już poza przypadek. Ale tu w grę wchodzą już mniej racjonalne prawa działające futbolem. W końcu sam Ruud van Nistelrooy stwierdził kiedyś, że z golami jest jak z butelką keczupu. Jak nie leci, to nie leci, a jak zacznie lecieć, to ciężko już zatrzymać... Nieco w cieniu niepowodzeń Chelsea ukrywa się Manchester United, a wiele przecież wskazuje na to, że to drużyna Erika ten Haga zasługuje na miano rozczarowania sezonu Premier League. "Czerwone Diabły" zajmują 8. miejsce w tabeli, wyprzedzając o kilka punktów Newcastle i Chelsea, lecz tabela punktów oczekiwanych odsłania prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy. Pod względem xPTS Manchester United zajmuje dopiero... 14. miejsce w lidze. I to z niespełna punktem przewagi nad 17. pod tym względem Fulham. "Czerwone Diabły" są jedną z niewielu drużyn w Europie, punktujących tak bardzo "ponad stan". Kiedy inni dzięki temu walczą o tytuły mistrzowskie, United wystarcza to jedynie do ślizgania się w środku tabeli Premier League. Zresztą już w zeszłym sezonie, kiedy Man United zajmował trzecie miejsce w tabeli, punktował znacznie powyżej wskaźnika xPTS. Gdyby tabela zależała od niego, zespół z Old Trafford wyprzedzałyby jeszcze choćby Newcastle United, Brighton, czy Liverpool. I owszem, w pewien sposób fani United mogą się nawet cieszyć, że ich drużyna punktuje lepiej, niż wynika to z modeli matematycznych. Swego czasu podobne zakrzywienie rzeczywistości widzieliśmy w Unionie Berlin, co sensacyjnie zaprowadziło zespół Ursa Fischera do Ligi Mistrzów. W kolejnym sezonie wskaźniki xG i xPTS nie ruszyły jednak w górę i okazało się, że rzeczywistości nie da się oszukiwać w nieskończoność. Union spadł do strefy spadkowej, a status legendy nie obronił Fischera i w połowie listopada Szwajcar pożegnał się z pracą. Jeśli zatem ufać statystyce - kurs Manchesteru United pod wodzą Erika ten Haga, to kurs na katastrofę. *W materiale korzystano głównie z danych serwisu Understat.com.