Jak bociany wiosną wrócili do Ekstraklasy zawodnicy po mniej bądź bardziej udanych eskapadach na Zachodzie i Wschodzie Europy. Nie ma się co na taką rzeczywistość obrażać i pokazywać palcem, że temu nie wyszło, a tamten jest już stary. Nasza liga powinna cieszyć się dziś z każdego niezłego grajka z metką Made in Poland. Zakończone niedawno okienko transferowe było pod tym względem bardzo soczyste. Bohaterami najgłośniejszych transferów byli: Artur Boruc, Waldemar Sobota, Maciej Wilusz, Jakub Świerczok, Bartłomiej Pawłowski, Michał Kucharczyk i Bartosz Kapustka. Co z nich wyniknęło? Być jak Kuba Poprzedni sezon udowodnił, że nie trzeba mieć wcale przeszłości w Bundeslidze, by do kraju wrócić z ładunkiem pozytywnej energii i boiskowego luzu, które w naszej lidze wystarczają. Na przykład Łukasz Zwoliński, którego Lechia znalazła gdzieś na chorwackiej wiosce, z miejsca został czołowym strzelcem ligi. Jarosław Jach, biegający wcześniej za piłką w Mołdawii, w Częstochowie powrócił do piłkarskiego świata żywych i to nie dzięki pieszym pielgrzymkom na Jasną Górę. Zasługi Jakuba Błaszczykowskiego z Wisły Kraków daleko wykraczają natomiast poza boisko, choć na tym także nie było tragedii - mimo kilku mniejszych kontuzji Kuba zgromadził siedem bramek i pięć asyst, mając w ubiegłym sezonie taki sam dorobek w klasyfikacji kanadyjskiej, co uznany w tym samym roku za odkrycie ligi Kamil Jóźwiak. Co prawda każdy może złośliwie wytknąć, że Boruc to tylko 40-letni emeryt, ale innemu 40-letniemu emerytowi, Edwinowi van der Sarowi, wiek nie przeszkodził zagrać w finale Ligi Mistrzów, a dwa lata starszemu od Polaka Gianluigiemu Buffonowi wciąż być w Juventusie. Wśród przeciętnych bramkarzy przewijających się przez Polskę "Król Artur" nie jest gwiazdą tylko medialną albo przynętą do wydania dwóch stów na koszulkę. Choć najlepsze lata ma za sobą, trudno obwiniać go za odpadnięcie Legii z Ligi Mistrzów albo Europy lub słabe miejsce w lidze. Wręcz przeciwnie: to Boruc kilkukrotnie pomógł zdobyć mistrzom Polski punkty. Do tej pory zagrał w 10 spotkaniach i trzykrotnie zachował czyste konto. Aby kwestia jego wieku stała się drugorzędną, wystarczy spojrzeć na Marcina Wasilewskiego, który z Wysp Brytyjskich powrócił do Ekstraklasy i przez trzy sezony dał radę być szefem defensywy "Białej Gwiazdy". Angielskie powietrze widocznie dobrze konserwuje, bo Boruc potwierdzą tę tezę. Drugim największym medialnie, ale i sportowo powrotem był transfer Soboty do Śląska. Siedem lat temu Waldek wyjeżdżał z Wrocławia jako boiskowy desperado - jeździec bez głowy - by teraz wrócić jako lider i... reżyser z wizją gry. Dla kibiców wrocławskich to wielkie wydarzenie, co rozumieli spece od marketingu Śląska, którzy wykupili stronę w gazecie, by obwieścić powrót piłkarza. A chwalić jest się czym, bo Sobota miał na stole kontrakt z klubem Eredivisie. Wybrał wizję związania się ze Śląskiem nie tylko na murawie, ale również poza nią, jako trener akademii, którym ma zostać już za kilka lat. Na razie jednak daje radę także na boisku i między innymi dzięki jego dobrej postawie wrocławianie są w czołówce PKO BP Ekstraklasy. Sobota już sześciokrotnie rozegrał 90 minut, strzelając gola i dorzucając dwie asysty. Przy odrobinie szczęścia 33-latek będzie miał jeszcze okazję zagrać w Europie, co byłoby powrotem do przeszłości, gdy Śląsk z Waldkiem w składzie eliminował m.in. Club Brugge.