Historie z tenisa to tylko jeden z przykładów. Przypomnijmy, że ATP i WTA uznały, że w zasadzie wywołanie wojny, wymordowanie mieszkańców miast, zgwałcenie ich mieszkańców i obrócenie Ukrainy w perzynę jest tym samym, co wzięcie niedozwolonej substancji dopingowej. Nie ma żadnej różnicy między zgwałconą kobietą, zamordowanym dzieckiem a połknięciem EPO, przynajmniej nie w świecie tenisa - tej szlachetnej gry dżentelmenów, do obserwowania której potrzebna jest cisza, a zawodnicy grzecznie przyznają się do swoich fauli. CZYTAJ TAKŻE: Rosjanki i Białorusinki będą startować jak gdyby nigdy nic Za tą fasadą elegancji i szacunku kryje się ponura zgnilizna relatywizmu, wedle którego bojkot Rosjan i Białorusinów wystarczy sprowadzić do wycięcia ich flag z list rankingowych i nie podawania ich narodowości. Ta straszliwa kara ma wstrząsnąć światem rosyjskiego i białoruskiego tenisa, podobnie jak w pierwotnych zamysłach i propozycjach UEFA dotkliwe miało okazać się nieodegranie Rosjanom hymnu przed meczem z Polską. Pamiętacie Państwo tamte dni, gdy UEFA tak zamierzała wymierzyć karę Rosji za mordowanie Ukraińców? Nie zagrać im hymnu, niech sobie nie myślą, że im wszystko wolno! I gdyby nie postawa Polski, kto wie czy na tym by się nie skończyło. Potrzeba było głów wolnych od zepsucia, aby wywalić Rosję na jej zbity, morderczy pysk z futbolu. Tenis tego nie zrobił i dopiero teraz najpierw organizatorzy Wimbledonu, a w ślad za nich być może French Open i Italian Open na własną rękę usuwają z kortów zawodników rosyjskich i białoruskich, na dodatek przy protestach oburzonych. To duże turnieje światowe, które mogą sobie pozwolić na podobną samowolę i pokaz moralności na własny rachunek. Co jednak mają zrobić organizatorzy nadchodzących imprez tenisowych w Polsce? Władze światowego tenisa nawet nie zdają sobie sprawą, jak swoim gangreństwem usadowiły się na kremlowskich basztach. Przecież bandycka Rosja właśnie na to liczy, by cały ten szum ucichł, bojkot się rozrzedził, a parasol ochronny świata nad Ukrainą okazał się nieszczelny. Ktoś się przecież wyłamie, ktoś policzy, że mu się nie kalkuluje, uzna że "polityki nie należy mieszać ze sportem" czy też wygłosi podobną brednię. Nie ma powodu Rosja, by się specjalnie przejmować, bo strajk czy bojkot wtedy tylko są skuteczne, gdy jednomyślne. A to rzadkość. Wojna w Ukrainie trwa, bojkot Rosji słabnie Tenis nie jest przecież jedyny. Rosyjskich hokeistów opłacało się wyrzucić z Polski dopiero po sezonie (chwała GKSowi Katowice, że mistrzostwo zdobył bez Rosjan i żaden reprezentant bandyckiego agresora nie został mistrzem Polski, chociaż wielu próbowało w barwach innych klubów), a kluby piłki ręcznej też muszą poczekać z wyrzuceniem zawodników ze Wschodu aż się puchary skończą. Są przecież pewne priorytety - krew najwidoczniej nią nie jest. Parasol przecieka, a wojna się przedłuża. W interesie Rosji jest teraz, by trwała jak najdłużej. Tak długo, aż powstanie więcej powodów, dla których bojkot będzie można przełożyć na później, na potem, na po sezonie albo ograniczyć go do pogrożenia palcem i wykasowania flagi. Aż w końcu wszyscy zapomną, dlaczego bandycka agresja nie ma prawa znaleźć się w świecie sportu, niegdyś najszlachetniejszej z rywalizacji.