Co ich łączy? Wszyscy kilka lat spędzili w danym klubie jako piłkarze, a następnie stali się jego trenerami. Co dzieli? Ścieżka trenerska, efektywność, rzucanie sloganami i przede wszystkim wyniki. Trener-były piłkarz to na ogół krzyk rozpaczy prezesów. Tacy szkoleniowcy wchodzą do gry, gdy drużynie nie idzie, szatnia jest rozbita, a gniew kibiców zaczyna skupiać się właśnie na prezesie. Wówczas najlepszym sposobem na "kupienie" trybun jest wzięcie trenera-byłego piłkarza. I to takiego, który w danym klubie jest od lat, z którym kojarzą się sukcesy, i którego nazwisko trybuny skandowały wiele razy. Prosty zabieg - kończy się krytykowanie prezesa, zaczynają zachwyty nad nowym szkoleniowcem. Twarda ręka? Nie w tym przypadku Tak też zadziałano w Legii i Lechu. Mistrz Polski po fatalnym występie w eliminacjach Ligi Mistrzów postawił na Vukovicia - walecznego Serba, który po karierze został przy Łazienkowskiej i na każdym kroku pokazywał przywiązanie do klubu. Do tego na ławce trenerskiej tętnił życiem, skakał rywalom do gardeł, a największych przeciwników określał mianem wrogów. Dla części trybun trener idealny, bo ma serce do walki i - jak to mówią kibice - będzie umierał za klub. I choć Vuković w dwóch meczach Ekstraklasy zdobył cztery punkty, to jednak przyłożył rękę do największej kompromitacji polskiej piłki ostatnich lat - porażki z luksemburskim Football 1991 Dudelange w eliminacjach Ligi Europy. Słowem - w trudnym momencie kryzysu nie zażegnał. Podobnie było w Lechu. Nenad Bjelica przegrał rywalizację o tytuł, więc trybuny tradycyjnie zażądały dla piłkarzy twardej ręki. A skoro ktoś twardy, to oczywiście Djurdjević. Jako piłkarz waleczny, jako człowiek oddany klubowi. Teoretycznie idealny kandydat, ale na razie okazuje się, że jednak nie do końca idealny trener, bo pod jego wodzą Lech zajmuje dopiero szóste miejsce w tabeli. Trener bez otoczki Trener-były piłkarz to także Maciej Stolarczyk, ale zatrudniony na zupełnie innych zasadach i z zupełnie inną przeszłością. Pewnego dnia przy Reymonta dowiedział się, że już go nie potrzebują. Trafił nawet na tzw. "czarną listę transferową" Adama Nawałki. Gdy z GKS-em Bełchatów przyjechał na Reymonta, dostał kwiaty i pamiątki, ale większych ceremonii nie było. Nikt nie zadedykował mu oprawy (jak Pawłowi Brożkowi czy Arkadiuszowi Głowackiemu), nikt nie zaprosił do prowadzenia dopingu (jak Patryka Małeckiego czy Marcina Baszczyńskiego). Przede wszystkim jednak nie został w Wiśle, tylko na 11 lat wziął rozbrat z Krakowem. Nie budował swojego mitu przy Reymonta, tylko stał się jednym z setek, którzy przyszli i odeszli. Gdy wracał, koledzy z boiska byli już działaczami, a piłkarze mogli kojarzyć go tylko ze zdjęć w klubowych gablotach. Ale i tam go niewiele, w końcu Stolarczyk to nie tak zasłużony człowiek jak Djurdjević dla Lecha i Vuković dla Legii. Nie miał też takiego wsparcia trybun, w końcu po karierze na 10 lat wyjechał na drugi koniec Polski. Mimo to, właśnie jemu udaje się misja trenera-byłego piłkarza. Bez całej otoczki zbawcy, walczaka i człowieka, który dałby się za klub pokroić. Coś więcej niż tylko CV Wielu kibicom wydawało się, że Djurdjević i Vuković są idealnymi trenerami na ciężkie czasy, bo znają klubowy klimat i szatnię od podszewki, a także - z racji swojego stażu - będą mieli posłuch wśród piłkarzy. I ko wie, może mają zadatki na dobrych trenerów, ale powyższe cechy mają na to znikomy wpływ. Za to Stolarczyk wszedł do porozbijanej szatni, gdzie nie dość, że niewielu go kojarzyło, to jeszcze musiał zaczynać od pytania: "Wiem, że jest ciężko i pieniądze nie przychodzą na czas, ale potrzebuję Twojej deklaracji - czy Ty w ogóle chcesz grać w Wiśle?". Poprzez jego wyniki szybko jednak upadła teoria, że trenerzy-byli piłkarze, ze swoją otoczką oddania klubowi dają większą szansę na zażegnanie kryzysu. Bo taka otoczka może mieć znaczenie dla kibica z wieloletnim stażem na trybunach, ale już niekoniecznie dla zawodnika, który dziś gra tu, a za rok czy dwa zmienia klub. Opowieści o waleczności i oddaniu klubowi mogą kupić trybuny, ale nie piłkarza. Piłkarzowi nowy trener musi mieć coś znacznie więcej do zaoferowania niż tylko wyciąg z CV i skandowanie kibiców. Piotr Jawor