Jakoś tak to się układa, że w różnych krajach różne dyscypliny nie osiągają popularności do jakiej są predysponowane. W Polsce takim antyfenomenem jest niewątpliwie hokej. Kiedy byłem dzieckiem akceptowałem, że polscy hokeiści są gorsi od Kanady, Związku Radzieckiego albo USA, ale nie potrafiłem zrozumieć dlaczego Polska jest o tyle gorsza choćby od Czechosłowacji. Tłumaczyłem sobie, że to wynika z faktu różnicy popularności dyscypliny, ale nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że jest ona tak ogromna.Czasem wystarczy iskra. Pamiętam, że kiedy Polska wygrała 2-1 z Czechosłowacją w mistrzostwach świata w 1986 roku koledzy na dzielnicy zaczęli biegać z kijami hokejowymi. Szybko przestali, bo największą bolączką naszego hokeja zawsze było to, że nigdy nie udawało się na trwale podtrzymać dobrej passy. Za jednym wielkim meczem nie szły następne. Stąd zwycięstwo nad ZSRR w 1976 roku w Spodku, wspomniane zwycięstwo z Czechosłowakami dekadę później czy remis ze Szwecją i zaledwie jednobramkowa porażka z Kanadą podczas igrzysk w Calgary - w dłuższej perspektywie nie znaczyły dosłownie nic. Byłoby świetnie gdyby udało się to zmienić, gdyby zwycięstwo nad Białorusią stało się symbolem lepszego jutra. Zimno, mgła i samozaparcie O tym jak traktowany może być hokej przekonałem się teraz na Słowacji, podczas kwalifikacji olimpijskich. Dla miejscowych kibiców to było prawdziwe święto, widziałem jak identyfikują się z własną drużyną. Tam to sport, którym nie interesują się jednostki, u nas - to sport, którym interesują się jednostki. Być może wynikało to z faktu, że polski hokej zawsze, dosłownie zawsze był niedoinwestowany. Pamiętam mecze Polonii Bytom na początku lat 90 w słynnej "Stodole". Dziś mogę się uśmiechać, ale trzydzieści lat temu oglądanie meczów na żywo najlepszego polskiego klubu - w przenikliwym zimnie, w unoszącej się nad taflą mgłą - wymagało dużego samozaparcia... Nie oglądałem meczów polskiej reprezentacji hokejowej zbyt często. Przyzwyczaiła mnie do tego, że niczym nie może mnie zaskoczyć. To symptomatyczne i smutne kiedy sami reprezentanci Polski uważają własną dyscyplinę za niszową (słyszałem na własne uszy!). Ale to przecież nie ich wina... Polski hokej: kwadratura koła Kwalifikacje do igrzysk w Pekinie zakończyły się dla polskiego hokeja nieszczęśliwie, bardzo chciałbym jednak żeby stały się kamieniem milowym tej dyscypliny sportu w naszym kraju. Mecze w trakcie turnieju udowodniły bowiem, że to dyscyplina, która wywołuje mnóstwo emocji. Emocje rozpalają się najbardziej kiedy drużyna, której kibicujemy realnie o coś walczy. W Bratysławie przez moment uwierzyłem, że ten zespół realnie o coś walczy i to wystarczyło: emocjonowałem się jak dziecko. U nas ten hokej jest jaki jest, bo walczą o niego jedynie entuzjaści. Mogą liczyć tylko na siebie. Ludzkie zaplecze jest zbyt małe. Co zrobić żeby było większe? Musi być sukces. Ale jak go osiągnąć skoro nie ma z kogo wybierać? To kwadratura koła...Wiadomo, że żeby się rozwijać trzeba grać z lepszymi od siebie. Ale jaki Czesi, Słowacy czy Rosjanie mają interes żeby z nami grać? Szkoleniowy? Propagandowy? Jakikolwiek inny? Odpowiadam: żaden. Żeby polski hokej poczuł się jak u siebie Potrzebny jest więc jakiś impuls. Oznaka, że ta dyscyplina jest w Polsce potrzebna, żeby nie tylko nasi reprezentanci, ale i nasi kibice nie czuli się jak piąte koło u wozu.Chciałbym żeby polski hokej miał własny dom. Żeby mógł cieszyć się takim miejscem jakim dla słowackiego jest Zimný štadión Ondreja Nepelu gdzie dziesięć lat temu odbyły się mistrzostwa świata elity. To wspaniała arena, z zewnątrz może trochę niepozorna, ale w środku, na trybunach - dech zapiera. Czułem tam - namacalnie, bo na miejscu można zobaczyć wspaniałe pamiątki - wielkość słowackiego hokeja. Reprezentacyjne lodowisko takie na które publiczność będzie tłumnie przychodzić, na którym treningi odbywałyby się od 6 rano do północy - tego mi brakuje. Bo po tym co zobaczyłem na Słowacji wiem jedno: polski hokej zasługuje na poważne traktowania. Wart jest tego.