Nie ma drugiego klubu w Polsce, którego historia byłaby opisywana aż tak szczegółowo. Trzeci tom historii Ruchu, który właśnie się ukazał i traktuje zaledwie o dwóch sezonach liczy prawie... pięćset stron. Ernest Wilimowski: miał zostać aptekarzem, został piłkarzem To jednak w historii Ruchu okres szczególny: właśnie wtedy w barwach Ruchu wzbija się w nieboskłon kometa zjawiskowego nastolatka Ernesta Wilimowskiego. Nic więc dziwnego, że książka poświęca mu mnóstwo uwagi. Chudziutki rudzielec był uczniem Państwowego Męskiego Zreformowanego Gimnazjum Klasycznego w Katowicach (dziś to liceum im. Adama Mickiewicza, elitarny katowicki ogólniak). Bliscy chcieli żeby wykształcił się na aptekarza, w szkole uczył się francuskiego i łaciny. Miłość do piłki wzięła jednak górę. "Ezi" zdumiał ludzi związanych z Ruchem podczas meczu z jego macierzystym klubem 1.FC Katowice, który odbył się w grudniu 1932 roku. Padł wówczas remis 4-4. W jednej z ówczesnych gazet Wilimowski wypowiedział się, że właśnie po tym spotkaniu namówił go do przejścia Teodor Peterek. Tym sposobem słynny środkowy napastnik przysłużył się w niezwykły sposób choć Wilimowski trafił do Ruchu nie od razu. Ściągnięty za poważną kwotę tysiąca złotych od początku wpasował się w zespół, który był ówczesnym mistrzem Polski i jako nastolatek stał się jego najlepszym piłkarzem. "Poza wszelką krytyką jest Wilimowski, cudowne dziecko naszego footballu. Jego przeboje to są "majstersztyki" techniki. Repertuar jego tricków tembardziej zdumiewa, gdy weźmie się pod uwagę młody wiek tego zawodnika" - pisało "Siedem Groszy". Ernest Wilimowski i jego kamraci O tym jak czarował tłumy wiadomo, twórcom serii historycznej udało się jednak wychwycić swadę i bezpośredniość z jaką chłopak się wypowiada. Analizowali nie tylko przedwojenne gazety śląskie lecz także tych miast gdzie Ruch rozgrywał mecze. Tym sposobem udało się wychwycić wiele interesujących treści. Przykładem rozmówka przeprowadzoną przez warszawski "Dobry wieczór! Kurjer Czerwony" po ligowym meczu z Warszawianką wygranym przez Ruch 7-1. Było to ostatnie spotkanie ligowe w 1934 roku, Wilimowski zdobył w nim cztery bramki. Sposób w jaki wypowiada się Wilimowski jest niecodzienny. Aleście wspaniale dziś zagrali! Nie spodziewaliśmy tak wysokiego zwycięstwa - przyznaje warszawski dziennikarz. - Jesteśmy teraz w doskonałej formie, wszyscy kamraci bez trudu wytrzymują 90 minut gry - odpowiada piłkarz. A czy pachwina jeszcze dokucza panu? - Niestety, ciągle odczuwam jeszcze ból w kroku... *** Historii - znanych i nieznanych - o młodziutkim Wilimowskim jest w tej książce mnóstwo. Można mu współczuć kiedy leży samotnie w bielskim szpitalu ze rozwalonym w meczu towarzyskim kolanem albo kiedy po brutalnym faulu nieprzytomnego znoszą go z boiska - jak podczas meczu z Fortuną Düsseldorf w 1935 roku. Można się też cieszyć kiedy po niezwykłym rajdzie z łobuzerskim uśmiechem wbija kolejną bramkę (takie spotkania trudno zliczyć). Można - ale żeby bardziej to odczuwać na pewno warto przeczytać tę książkę.