Chciwość ma wpływ na wszystko. Siła chciwości jest fakt, że nigdy nie protestują ci, którzy mogą choć trochę zyskać - nawet jeśli naruszane są podstawowe prawa. W przypadku Ligi Mistrzów są one naruszane od wielu lat. Liga Mistrzów: draństwo, draństwo, draństwo Nie chodzi już nawet o nazewnictwo - o fakt, że Ligę Mistrzów może wygrać zespół, który przecież mistrzem nie jest. Bardziej chodzi o to, że nie może jej wygrać zespół, który mistrzem jest. W wielkiej piłkarskiej rodziny powinny być nienaruszalne, kardynalne prawa. Choćby takie, że mistrz danego kraju powinien grać w niej bez eliminacji. Już nie zżymam się na fakt, że w konkretnej edycji mogą zagrać cztery kluby jednego państwa - zżymam się raczej, że szanse klubu z innych, tych biedniejszych są jedynie iluzoryczne. Tych szans nie znajdzie się nawet pod mikroskopem. Na sensację nie ma szans. Mówię o prawdziwej sensacji czyli takie jak choćby triumf Crvenej zvezdy w 1991 roku. Nowy "szwajcarski format" Ligi Mistrzów to według mnie kolejne draństwo, która narusza jeszcze jedną zasadę, dotąd zachowywaną. Klub w rywalizacji z innym klubem miał dotąd szansę spotkać się dwa razy - u siebie i na wyjeździe. Mecz i rewanż zawsze był solą futbolu. Teraz odebrana będzie nawet ta zasada. Całujemy już tylko z uwielbieniem królewski pierścień Zgodnie z modelem "Swiss System" stosowanym w szczególności w turniejach szachowych, każda drużyna zagra w nowej formule osiem meczów grupowych, z siedmioma różnymi przeciwnikami. Z jednymi rywalami tylko u siebie, z innymi - na wyjeździe. W obecnej formule każda drużyna gra w grupie sześć meczów. O innych szczegółach nie chce mi się już wspominać. Motorem wszystkiego jest zysk. Obecny kontynentalny projekt klubowy zwany Champions League opiera się w mojej opinii na diabelstwie. Pomysłowość tej proweniencji ma na celu utrwalanie obecnego porządku. Reżim wspomaga zatrucie ludzkich dusz. W krajach gdzie nie ma szans żeby powstały silne, kontynentalne marki - czyli także i w Polsce - tęsknota za kibicowaniem za najlepszymi wykształciła zdumiewający nowotwór: otóż klubami pierwszego wyboru nie są już nasze kluby, lecz kluby z Hiszpanii, Niemiec, Anglii. Jaramy się wynikami Liverpoolu, Barcelony czy Bayernu, akceptując w pełni fakt, że te kluby zaprzątają nasze myśli, z tych polskich możemy - w kontekście europejskiej rywalizacji - ewentualnie podrwić lub ponarzekać. Czymś wspaniałym dla nas, wręcz pocałunkiem królewskiego pierścienia, jest moment kiedy klub z topu widzi u siebie jakiegoś piłkarza od nas. Czujemy się wtedy docenieni, szczęśliwi... Mruczymy jak głaskany kot... Jeśli ktoś - jak ja uważa - to za skandal, uważany jest, także w Polsce - w najlepszym wypadku za nieszkodliwego wariata. Trudno. Wiem jedno: Lidze Mistrzów będę niewierny do samego końca. Mojego lub jej. Paweł Czado