Tak się złożyło, że dorastałem w latach 80. czyli w czasach kiedy wydawało się, że Polacy w zimowe dyscypliny nie umieją. Od urodzenia aż do mojej pełnoletności nie miałem sposobności by cieszyć się z medalu na zimowych igrzyskach. Pierwszymi, które przeżywałem przed telewizorem byłe te, które odbyły się w Sarajewie w 1984 roku. Za - nomen omen - "Chiny" nie chciałem wtedy cieszyć się z piątego miejsca panczenistki Erwiny Ryś-Ferens, z zazdrością spoglądałem na sportowców z NRD, który tłukli te medale na pęczki. Cztery lata później w Calgary nie było lepiej, tyle, że łyżwiarz figurowy Grzegorz Filipowski dołączył do Ryś-Ferens i Polska miała dwa piąte miejsca. Gorzkim rozczarowaniem był występ hokeistów, którzy zaczęli wspaniale (0-1 z Kanadą, 1-1 ze Szwecją, 6-2 z Francją), ale wpadka dopingowa Jarosława Morawieckiego zostawiła tylko gorzki osad na zębach. Zimowe igrzyska: XXI wiek znacznie lepszy niż XX Tak było również w latach 90., a pierwszym medalistą za mojego życia był dopiero w 2002 roku Adam Małysz (a i tak byłem rozczarowany, bo liczyłem na złoto). Wiek XXI okazał się już pod względem medalowym znacznie lepszy. Nie zdarzyły się już igrzyska żeby Polska nie przywiozła przynajmniej jednego medalu, mało tego - w samym Soczi tylko złote przydarzyły się aż cztery. Nie jestem zachłanny. Jako kibic przed imprezą w Pekinie proszę naszych sportowców o jeden medal. Jeden. Tak żeby dobra passa w tym wieku nie została przerwana.