Z perspektywy czasu wydaje mi się, że trener Jerzy Brzęczek popełnił kardynalny błąd wcale nie na boisku lecz poza nim! Otóż miał pozwolić na sytuację - zapewne nieświadomie - kiedy ktoś mógłby pomyśleć, że ktoś w tej reprezentacji jest jednak ważniejszy od niego samego. Miał pozwolić, że ktoś wchodził w jego buty. W takich chwilach nieważne jest niestety czy tak było. Ważne czy ktoś mógłby tak pomyśleć i - co znamienne - wyciągnąć wnioski. Nie, nie myślę o prezesie Zbigniewie Bońku. Słyszę bowiem z dobrego źródła, że Jerzy Brzęczek w zaskakującym stopniu zaufał członkowi własnego sztabu - psychologowi Damianowi Salwinowi. To już wiadomo, ale ten ważny doradca stał się ponoć tak waaażny, że jego cień dla niektórych stawał się wręcz dłuższy niż cień selekcjonera. Czy psycholog powinien wchodzić na boisko podczas zajęć albo wydawać instrukcje zawodnikom? Po co kadrze selekcjoner jeśli ktoś ubiera jego buty? Dla mnie to zaskoczenie. Jerzemu Brzęczkowi nie można bowiem odmówić inteligencji. Szybko powinien zorientować się, że taki obraz może powstać i może się nie spodobać. Wtedy przestaje być istotne czy jest prawdziwy. Inna sprawa, że być psychologiem takich postaci jak sławni sportowcy, piłkarze czy skoczkowie to zapewne prestiżowe, ale przede wszystkim delikatne i niełatwe zajęcie. Specjalista musi być nie tylko specjalistą, ale i wiedzieć na co może sobie z gwiazdami pozwolić. Wiedzieć jak wzbudzić autorytet to nie wszystko. Trzeba wiedzieć jeszcze jak go podtrzymać oraz - last but not least - jak tego nie zaprzepaścić. Kiedyś u skoczków narciarskich bardzo ważna była rola prof. Jana Blecharza, który pomógł wystrzelić Adamowi Małyszowi. Jednak jego następcy Kamilowi Wódce już tak nie poszło. Nie narzucał się, czekał na telefony od podopiecznych, ale się nie doczekał. Teraz nie doczekał się Jerzy Brzęczek.