Po raz pierwszy w historii mecz męskiej Ligi Mistrzów UEFA jako sędzia główny poprowadziła kobieta - Stephanie Frappart. Francuska arbiter miała okazję pokazać się szczerszej publiczności już w sierpniu ubiegłego roku, gdy wraz ze wspierającymi ją na liniach Manuelą Nicolosi i Michelle O’Neill, sędziowała spotkanie o Superpuchar Europy. Z tym zadaniem poradziła sobie znakomicie. Wytrzymała 120 minut szaleńczego tempa angielskiego starcia Liverpoolu z Chelsea i dramaturgię wydarzeń. Oglądaliśmy nieuznane gole, rzuty karne i wiele trudnych decyzji, które musiała podjąć i nie zawahała się ani przez chwilę. Klasa sama w sobie. Nikt nie miał wątpliwości (a komplementowali ją i trenerzy, i prasa), że to właściwa osoba na właściwym miejscu. Już wtedy prognozowano, że być może panie w roli rozjemcy w męskim futbolu na najwyższym poziomie staną się częstszym obrazkiem. I nie trzeba było długo czekać - Frappart w tym sezonie sędziowała już dwa mecze Ligi Europy i wrześniowe spotkanie Ligi Narodów Malta - Łotwa. Ale nie jest tajemnicą, że podobnie jak dla piłkarza, tak i dla sędziego, marzeniem jest Liga Mistrzów. A ponieważ - jak pisał rodak Frappart, francuski pisarz Marc Levy - "Lepiej walczyć o marzenia niż realizować plany" - walczyła z całych sił, bo na pozycję, którą ma solidnie zapracowała. Kiedyś sama grała w piłkę, ale ostatecznie postawiła na sędziowanie. Zajmuje się tym od ponad 15 lat. Z sukcesami. Śmieje się, że na boisku coraz częściej piłkarze zwracają się do niej: "Panie sędzio" i to najlepszy dowód, że ją zaakceptowali. Że przestają zwracać uwagę na płeć arbitra. W środowisku sędziowskim mówią o niej "maszyna". Trenuje głównie z mężczyznami, bo kobiece tempo jest dla niej za słabe. Ci którzy ją znają podkreślają, że właściwie nigdy nie ma dosyć. Po skończonym treningu, potrafi jeszcze pójść na rower albo na basen. Zawsze jest perfekcyjnie przygotowana zarówno fizycznie (podobno dwie jednostki treningowe dziennie to minimum), jak i merytorycznie. Świetnie odczytuje boiskowe wydarzenia. W meczu Juventusu było to widać jak na dłoni. Przyznawane kartki, nawet przez chwilę nie były oprotestowane przez piłkarzy. A to już coś! Poza tym nie jest (jak niektórzy mężczyźni) głównym aktorem widowiska - a to chyba największy komplement dla arbitra. Jak sama twierdzi wynika to z... nieśmiałości: "Dzięki niej nie mam aspiracji, żeby przejmować przestrzeń na boisku, bo to piłkarze mają na nim błyszczeć, a nie sędzia. Mój styl charakteryzuje spokój i pogoda ducha" - mówiła w wywiadzie dla "L’Equipe". Dla pełni obrazu dodałabym - oraz niepodważalne kompetencje. Ktoś powie: "I co z tego? Przecież dostała mało znaczące dla układu tabeli spotkanie i to tylko w fazie grupowej". No jasne, ale po pierwsze to Liga Mistrzów, a po drugie - dziś pewnie mało kto pamięta, że Szymon Marciniak nie od razu sędziował Atletico - Liverpool czy Inter - Barcelona. Jego debiut w Championes League UEFA w 2014 roku to mecz Juventusu (nomen omen) z Malmoe. Ktoś inny doda: "A co to zmieni?". Otóż już zmieniło. Wielokrotnie podkreślamy z dumą, że łączy nas piłka, ale czy na pewno... Czy to, skądinąd znakomite hasło, nie jest tylko pustym, powtarzanym przez kibiców sloganem? Czy łączy nas tylko wtedy, gdy obracamy się w męskim gronie? Czy kobiet to nie dotyczy? Odpowiedzi na te pytania wydają się zbyt banalne, by wprost o nich pisać. A Stephanie Frappart daje nadzieję tysiącom kobiet w całej Europie, że bycie częścią osławionego "europejskiego futbolu" to nie mrzonki, to realna nadzieja na przyszłość. A może już na teraźniejszość... Paulina Chylewska, Polsat Sport Więcej aktualności sportowych znajdziesz na sport.interia.pl Kliknij!