Ktoś powie: "To serial osadzony w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, od tamtej pory wiele się zmieniło". Być może, ale czy we współczesności nie ma już miejsca na wsparcie w dążeniu do najwyższych celów? Lech Poznań jest jedynym polskim zespołem walczącym w europejskich pucharach. Walczącym, co warto podkreślić, z przyzwoitym skutkiem. Wygrana ze Standardem Liege na własnym stadionie nie przekreśla szans Kolejorza na wyjście z grupy. Oczywiście, zadanie nie jest łatwe - zwłaszcza w obliczu remisu Benfiki z Rangersami - ale mówimy przecież o futbolu, tu wszystko może się wydarzyć. Wariant rozegrania otwarcia, nie musi być obroną sycylijską, a do zakończenia partii może prowadzić wiele rozwiązań. Dyspozycja dnia, forma poszczególnych zawodników, uwarunkowania kadrowe - koronawirus nie staje się tu sprzymierzeńcem, czy wreszcie doza szczęścia (podobno sprzyja lepszym) wpływają na ostateczny wynik. Lech gra otwarty, ofensywny futbol. Taki, który chce się oglądać. Bez obaw, kompleksów i niepotrzebnej skromności wkracza na europejskie boiska. Nawet jeśli nie wygrywa, pozostawia po sobie dobre wrażenie. Mecz z Benfiką - bezsprzecznie przegrany - dał nadzieję na dobrą grę z innymi rywalami. Spotkanie w Glasgow - było ostrzeżeniem, którego nie wolno było zlekceważyć. Ale mieszanka solidności obcokrajowców i fantazji, czasem wręcz ułańskiej, młodych wychowanków Lecha, sprawia, że każdy kolejny czwartek staje się nową nadzieją... nadzieją na dobre spotkanie polskiego zespołu w europejskich pucharach. A to - z przykrością stwierdzam - nie tak często się w ostatnich latach zdarzało. Dlatego mam marzenie... być może idealistyczne, być może naiwne, a będą i tacy, którzy powiedzą wariackie. Odrzucić na bok zgody, kosy i układy. Tak wiele nas dziś dzieli - od polityki, stosunku do praw kobiet, czy Unii Europejskiej, po odczucia związane z pandemią koronawirusa i poczynaniami możnych świata w tej materii. To może warto w jakiejś sprawie "pójść razem". Nie musimy się kochać, lubić, ale warto się szanować i doceniać. Warto pokazać jedynej polskiej drużynie grającej w Europie, że kibice z wielu zakątków Polski doceniają, trzymają kciuki i kibicują. Bo to - wbrew partykularnym klubowym interesom - jest wspólna sprawa. To kwestia europejskiego rankingu, który w kolejnych latach promować będzie nie tylko Lecha (a może wręcz nawet nie Lecha), a inne polskie kluby z europejskimi aspiracjami. Bo - czy tego chcemy czy nie - na tę chwilę to jedyna okazja, by pokazać się nieco szerzej niż na własnym podwórku. Bo - i tu na pewno będziemy zgodni - sukces w Europie potrzebny jest nam także do zbudowania siły poszczególnych klubów w Ekstraklasie. Czy wspomniana zespołowość w "Gambicie Królowej" przynosi korzyści tylko szachistom zza żelaznej kurtyny? Otóż nie. Bo w grupie/drużynie/masie (niepotrzebne skreślić) zawsze tkwi siła! Nawet gdy na chwilę na bok trzeba odłożyć własne ambicje i dążenia. Nawet gdy w grę wchodzi wygrana tylko jednego mistrza. Bo tylko wtedy magiczne "Szach-mat" stanie się zwycięstwem nas wszystkich! Paulina Chylewska