Jedno jest pewne - trener Paulo Sousa zaskakuje od początku swojej pracy z reprezentacją Polski i należy przypuszczać, że jeszcze nie raz nas zaskoczy - oby na plus. Kto przewidział, że w wyjściowym składzie na mecz z Rosją pojawi się aż trzech napastników i żaden z nich nie będzie się nazywać Robert Lewandowski, temu należy się niemała nagroda. Trójka obrońców już raczej nie zaskakuje, ale nazwiska w tej formacji tak. Zresztą, co tu dużo mówić. Sousa w pierwszym towarzyskim spotkaniu przed wielkim turniejem postawił na skład, który - wiele na to wskazuje - już nigdy razem na boisku się nie pojawi. Odważnie? Na pewno. Skutecznie? Tu już tak jednoznacznej odpowiedzi próżno szukać. Remis 1-1 nie jest wynikiem marzeń, ale pozwolił pokazać się rezerwowym, którzy czekają na swoją szansę. Najlepiej te dziewięćdziesiąt minut wykorzystał Jakub Świerczok. Po trzech latach nieobecności w reprezentacji wyszedł na mecz z Rosją i już po czterech minutach cieszył się we Wrocławiu ze swojej pierwszej bramki dla Polski. To jeszcze dodało mu pewności siebie. Grał tak, jakby miał za sobą kilkadziesiąt spotkań w reprezentacji. Podejmował szybkie decyzje, nie bał się ryzyka. I naprawdę niewiele zabrakło, by strzelił drugiego gola. Po meczu komplementował go nie tylko selekcjoner, ale także prezes PZPN Zbigniew Boniek: "Kilka lat temu wyjechał za granicę, trochę zderzył się z życiem i wrócił do Polski. W tym czasie na korzyść zmieniła się jego mentalność. Ma walory piłkarskie, dlatego selekcjoner go powołał. Jest niebezpieczny". I fakt, Świerczok ma za sobą kilka niełatwych sezonów - z Zawiszą Bydgoszcz spadł do pierwszej ligi, z Górnikiem Łęczna ledwo się utrzymał. Wcześniej w ciągu roku dwukrotnie zerwał więzadła w kolanie, co sprawiło, że w Niemczech, w Kaiserslautern, właściwie nie miał szansy się pokazać. Tytuł wicekróla strzelców pierwszej ligi w GKS Tychy owocował transferem do Zagłębia, a stamtąd do Łudogorca Razgrad. I choć Bułgaria to nie topowa liga, wyjazdu za granicę na pewno nie żałuje. W europejskich pucharach grał z Espanyolem Barcelona, Bayerem Leverkusen czy Interem Mediolan. Zdobył doświadczenie i wrócił do Gliwic, gdzie został najlepszym polskim strzelcem Ekstraklasy. W reprezentacji nareszcie poczuł się pewnie, o czym sam mówił po meczu: "W pierwszych meczach, gdzie byłem powoływany, tak dobrze się nie czułem, ale dziś czułem się już sobą. Myślę, że wyglądało to nieźle, a z meczu na mecz będzie jeszcze lepiej". W obliczu nieobecności Krzysztofa Piątka i kontuzji Arkadiusza Milika nie są to zapowiedzi bez pokrycia. Skłonność trenera do gry dwójką, a nawet trójką napastników może skutkować kolejnymi okazjami do prezentowania swoich umiejętności i pomagania drużynie. Także na dużym turnieju. Nam pozostaje obserwowanie z dużą uwagą i ciekawością tego, co dzieje się w drugiej części zgrupowania w Opalenicy. Rodziny, na których skupiała się uwaga opinii publicznej, już wyjechały, chociaż, jak mówili piłkarze, ich obecność była miłą odmianą i wsparciem. Wszyscy, jak jeden mąż, podkreślali jednak, że pierwszy tydzień upłynął pod znakiem intensywnych treningów i ciężkiej pracy. Na boisku nie było widać przeciążeń czy zmęczenia. To pokazuje, że portugalski szkoleniowiec wybrał inną ścieżkę przygotowań, niż choćby Adam Nawałka. Czy przyniesie to oczekiwany skutek? I znów pytanie, które - przynajmniej na razie - pozostanie bez odpowiedzi... Bo rozum i serce nie mogą się w tej sprawie dogadać. Paulina Chylewska, Polsat Sport