Tu zaszła zmiana! Tabliczki z taką treścią w niektórych związkach sportowych już, a w innych być może za chwilę, mogłyby zawisnąć na drzwiach prezesowskich gabinetów. Walka o władze, a właściwie o zarządzanie polskim sportem - choć pewnie to ideologiczne podejście - trwa w najlepsze. Z jakim skutkiem? Przyjdzie nam ocenić za cztery lata, ale jedno jest pewne - wygląda na to, że w rolach zarządców możemy oglądać twarze znane, utytułowane i zdeterminowane, by uprawiane niegdyś dyscypliny wznieść poziom wyżej. Historia pokazuje, że nie zawsze przynosi to pożądany skutek. Szymon Kołecki, który tuż po zakończeniu kariery został prezesem Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów, musiał zmierzyć się z niełatwym zadaniem. Nie można odmówić mu determinacji, chęci zmiany na lepsze i pracowitości, ale chyba zabrakło doświadczenia w zarządzaniu, a przede wszystkim umiejętności radzenia sobie z kryzysem. A ten nastał szybciej niż ktokolwiek się spodziewał, w dodatku w najmniej oczekiwanym momencie. Skończyło się dymisją i największą od lat zapaścią dyscypliny. Trudno o dopingową aferę obwiniać prezesa, ale szkoda, że niespełna czteroletnia kadencja nie przyniosła pożądanych rezultatów. A może po prostu Szymon za wcześnie się na taką funkcję zdecydował? Nieco inaczej jest w przypadku Adama Korola. Czterokrotny mistrz świata, mistrz olimpijski z Pekinu już wie, jak smakuje urzędowe stanowisko. Funkcje ministra sportu i turystyki pełnił niespełna pół roku, ale czteroletnia kadencja poselska i praca w Komisji Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki mogą okazać się doświadczeniem nie do przecenienia. Korol na stanowisku prezesa Polskiego Związku Towarzystw Wioślarskich zastąpił Ryszarda Stadniuka, który swoją funkcję pełnił ćwierć wieku (w obecnym stanie prawnym historia nie do powtórzenia). Dla polskich wioseł czas znakomity. Pierwsze złoto mistrzostw świata, pierwsze złoto olimpijskie (w sumie osiem medali przywiezionych z igrzysk), medale europejskich czy światowych imprez liczone w dziesiątkach. Adam nie tylko chce tę passę podtrzymać, ale zrobić wszystko, by dyscyplina się rozwijała, a młodzi chcieli ją uprawiać. Ambitnie, ale wierzę, że skutecznie! Otylia znudziła się czekaniem Kolejne dwa nazwiska to na razie kandydaci do objęcia funkcji: Otylia Jędrzejczak w Polskim Związku Pływackim i Sebastian Świderski w Polskim Związku Piłki Siatkowej. Na wielkie sukcesy polskiego pływania czekamy od tak wielu lat, że - jak się okazuje - to czekanie znudziło się już nawet mistrzyni olimpijskiej z Aten. Myślę, że punktem zwrotnym były tegoroczne igrzyska i afera z niezakwalifikowanymi zawodnikami, którzy w Tokio się znaleźli, ale wystąpić nie mogli. Otylia zaangażowała się w tę sprawę i mam wrażenie, że to tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że powinna kandydować na stanowisko prezeski związku. To nie jest łatwy kawałek chleba, ale mam wrażenie, że dla Otylii, im trudniej, tym lepiej. Doskonale wie, na co się porywa. Ma gotowy plan działania, a wokół siebie ludzi, którzy będą ją wspierać i - ufam - dobrze doradzać. Pozostaje tylko wygrać te wybory. Prezes Grupy Azoty Zaksa Kędzierzyn - Koźle już pokazał i udowodnił, że zarządzać umie. Nie tylko świetnie klubem, ale także swoją karierą. Kandydatura Sebastiana Świderskiego na prezesa PZPS nie jest ani specjalnie zaskakująca, ani kontrowersyjna. Wszystkie argumenty przemawiają za tym, że to właściwy człowiek na właściwe miejsce, w dodatku w idealnym dla siebie i dyscypliny czasie. Polską siatkówkę czekają zmiany, choćby trenerskie, ale to dopiero początek. I Sebastian doskonale o tym wie. Na boisku waleczność i determinacja były głównymi atutami przyjmującego reprezentacji Polski. Te cechy w zarządzaniu związkiem na pewno będą pomocne. Kibicom i sympatykom poszczególnych dyscyplin pozostaje więc czekać na rozstrzygnięcia i trzymać kciuki, by zmiany prezesów, we wszystkich związkach, nie były tylko zmiany personalnymi, ale rzeczywistym początkiem zmian na lepsze. Bo nawet jeśli jest dobrze, zawsze może być jeszcze lepiej! I tej wersji będziemy się trzymać. Paulina Chylewska, Polsat Sport