Sfrustrowany, załamany, rozżalony Kamil Stoch to widok, do którego nie jesteśmy przyzwyczajeni, a który - z małymi wyjątkami - towarzyszy nam właściwie od początku sezonu. Co ciekawe wszystko zaczęło się do wygranych kwalifikacji do pierwszego startu w Niżnym Tagile. Zgodnie z planem, oczekiwaniami i przyzwyczajeniami. Może dlatego też 33. miejsce w drugim rosyjskim konkursie uznane zostało za wypadek przy pracy. Tych "wypadków" było jednak znacznie więcej, a sam mistrz tylko bezwładnie rozkładał ręce, dając do zrozumienia, że to nie tak miało być. I pewnie gdyby postawa Stocha była wyjątkiem, szukanie rozwiązań nastąpiło by szybko, indywidualnie, bez nerwowych ruchów czy wypowiedzi. Prawda jest jednak znacznie bardziej bolesna. Nie skacze cała kadra. Przebłyski lepszych momentów Piotra Żyły czy Jakuba Wolnego nie dają ukojenia, bo problem wydaje się być zdecydowanie bardziej skomplikowany niż niedyspozycja jednego tylko zawodnika. Gdzie został zatem popełniony błąd? Trudno wyrokować. Zarówno władze Polskiego Związku Narciarskiego, jak i sztab reprezentacji zapewniają, że treningi do sezonu zimowego przebiegały zgodnie z planem, a nad przygotowaniem fizycznym zawodników czuwał Harald Pernitsch. Austriak pełni rolę konsultanta naukowego kadry, ale ciągle jest blisko, kontrolując i podpowiadając jak wykorzystać potencjał poszczególnych zawodników. Zresztą sami skoczkowie w rozmowach z dziennikarzami podkreślają, ze fizycznie czują się dobrze przygotowani. Problemem są błędy techniczne, które przytrafiają się wszystkim, bez wyjątku, a które wydają się być najtrudniejsze do wyeliminowania. Trudno bowiem podejrzewać, że tak szczwane lisy jak Stoch, Żyła czy Kubacki nagle zapominały jak się skacze na nartach. A jednak! Efekt jest taki, ze na miesiąc przed igrzyskami olimpijskimi w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata Stoch jest 15., Żyła 25., a Kubacki 36. Kryzys polskich skoczków. Mityczne Ramsau nie podziałało Części kadry miało pomóc "kopyto" w Ramsau, czyli wycofanie z zawodów pucharowych i treningi w spokoju na mniejszej skoczni. Zabieg, który w przeszłości nie raz ratował Adama Małysza, tym razem jednak nie zadziałał. Widać to przede wszystkim po postawie Dawida Kubackiego, dla którego miał być to lek na całe zło. Może przerwa okazała się zbyt krótka, a może nie wystarczająco pomocna? Teraz, po niezakwalifikowaniu się do najlepszej trzydziestki dwóch pierwszych konkursów Turnieju Czterech Skoczni oraz kompletnie nieudanych kwalifikacjach do zawodów w Innsbrucku, odpoczywa Kamil Stoch. Na pytanie jak długo? Wszyscy zgodnie odpowiadają: tak długo, jak będzie potrzeba. Czy trzykrotnego mistrza olimpijskiego zobaczymy za tydzień podczas zawodów Pucharu Świata w Zakopanem? Dziś nikt tego nie wie. Myślę, że sam Kamil tego nie wie i nikt nie powinien tego startu od niego wymagać. Co więcej, od najbardziej utytułowanego polskiego skoczka historii nikt już niczego nie powinien wymagać. Przez lata skakania dał nam tak wiele radości i wzruszeń, że nieudany sezon, a nawet - co mimo wszystko ostrożnie warto brać uwagę - nieudane (czytaj - bez medalu) igrzyska, w ogóle nie powinny stanowić zagadnienia. Kamil Stoch jest jednym z najstarszych zawodników w stawce Pucharu Świata i to naprawdę wielkie szczęście, że jeszcze skacze. To oczywiście wynika z jego umiejętności, ambicji i góralskiego charakteru. Nie poddaje się łatwo, nie odpuszcza. I tym razem z pewnością będzie podobnie. Nie wiem jak wyglądać będzie rywalizacja na igrzyskach w Pekinie. Warto pamiętać, że konkursy olimpijskie często rządzą się swoimi prawami i zdarza się, że to nie faworyci, którzy świetnie prezentowali się w pierwszej części sezonu Pucharu Świata wygrywają. Wiem jedno - spisywanie Kamila Stocha na straty jest zdecydowanie przedwczesne. Poczekamy. Dajmy mu w ciszy i spokoju potrenować. "Wrócić do siebie, żeby znowu być" - jak śpiewał w jednej ze swoich piosenek Kuba Badach. A potem dmuchajmy pod narty w Pekinie, w wypiekami na twarzy czekając na konkursowe rozstrzygnięcia. Bo, idąc tropem tej samej piosenki "Jeśli nie bywa źle, nie dowiesz się, że może być lepiej"... Paulina Chylewska