Kontuzja, której Fabiański nabawił się podczas rozgrzewki przed meczem z West Bromwich Albion, okazała się niegroźna i kilka dni odpoczynku powinno wystarczyć do powrotu na boisko. Doświadczenia ostatnich wielkich imprez pokazują, że choć Wojciech Szczęsny jest bramkarzem numer jeden, to nie zawsze może kadrze pomagać. Często sam pomocy potrzebuje lub musi zostać zastąpiony. Dlatego obecność zawodnika West Ham United jest gwarancją bezpieczeństwa, pewności, a nawet spokoju samego golkipera Juventusu. Pozycja bramkarza to na boisku miejsce szczególne. Ostatni bastion, ostatnia nadzieja, ostatnia szansa na naprawienie błędów. A jednocześnie nikt bardziej nie dostaje po głowie od kibiców, mediów i obserwatorów, jak bramkarz po nieudanej interwencji czy zmarnowanej sytuacji do obrony. Wytrzymać ciśnienie, presję, a także oczekiwania kolegów z zespołu i trenerów na pewno nie jest łatwo. W Premier League chyba jeszcze trudniej. Decyduje o tym tempo gry, i fakt, że fatalne interwencje będą wypominane znacznie dłużej, niż trwać będzie zachwyt nad strzelonymi przez kolegów bramkami. Z drugiej strony, gdy bramkarz staje się bohaterem meczu, to na ogół w spektakularnych okolicznościach. Tak właśnie zadziało się w miniony weekend. A dotyczy zawodnika, który w tym sezonie na własnej skórze doświadczył, co znaczy przejść z piekła do nieba. Znaleźć się w sytuacji beznadziejnej, a potem zostać bohaterem. Gdy po lutowym spotkaniu Liverpoolu z Manchesterem City do kibiców powróciły wspomnienia Lorisa Kariusa z finału Ligi Mistrzów z Realem Madryt, nikt się nawet nie oburzył. Alisson Becker zagrał to spotkanie fatalnie. To jego dwa błędy - by nie powiedzieć ostrzej - doprowadziły do przegranej 1-4. Po meczu Juergen Kloop bronił go, mówiąc: "W pierwszej połowie był naprawdę spokojny przy piłce, podawał ją dokładnie na małych przestrzeniach. Wykonywał to, czego oczekiwaliśmy. Na początku drugiej części gry nie zrobił tego. Źle trafił w piłkę. Może nie był rozgrzany? W przeszłości wielokrotnie ratował nam życie, a dzisiaj popełnił błędy. Wszyscy mamy czasem takie wieczory, ale jutro znowu będzie dobrze". Nie było. Odpowiedzialności za fatalną postawę "The Reds" w lidze oczywiście nie można zrzucać wyłącznie na Alissona, ale kolejne spotkanie, przegrana z Leicester i nieporozumienie z Kabakiem, nie pomogło. Aż przyszła niedziela - 16 maja. Liverpool ciągle jeszcze ma szansę na grę w przyszłej edycji Ligi Mistrzów, ale nawet najbardziej zagorzali fani drużyny Jurgena Kloopa przyznają, że po takim sezonie będą musieli zaakceptować każde miejsce w tabeli. Mimo to świetny mecz na Old Trafford i pewne zwycięstwo nad odwiecznym rywalem z Manchesteru, dawał nadzieję. Trzeba było tylko wygrać pewnie ze zdegradowanym West Bromem i czekać co zrobią rywale... ale nie szło. Okazje były, sytuacje niemal stuprocentowe także, a w 94. minucie na tablicy 1-1. Nie chce nawet myśleć, jak wiele obelżywych słów padło ze strony kibiców w stronę ukochanego klubu i jego piłkarzy. Ale... ostatnie dośrodkowanie Trenta Alexandra-Arnolda, w pole karne wbiega Alisson i głową strzela gola jak rasowy napastnik. W 95. minucie zapewnia swojej drużynie zwycięstwo. Pozostało powiedzieć "Chylę czoła". To pierwszy bramkarz w historii The Reds, który wpisał się na listę strzelców. I choć Brazylijczyk jest szóstym golkiperem ligi angielskiej który ma koncie trafienie w okienko (wcześniej byli to Peter Schmeichel, Brad Friedel, Paul Robinson, Tim Howard i Asmir Begović), to nigdy wcześniej w Premier League, gol strzelony przez bramkarza nie miał tak istotnego znaczenia dla przyszłości drużyny i klubu. Juergen Kloop nie krył wzruszenia: "Sposób, w jaki świętowali jego koledzy z drużyny, pokazał dzisiaj, jak bardzo nam na nim zależy. Jest cudowną osobą: zabawną, inteligentną, rozważną, intensywną chwilami. To po prostu wspaniały facet. Po tym wszystkim, przez co przeszedł taki wyjątkowy moment nie mógł się przytrafić lepszej osobie ". Bo dla Alissona to trudny rok nie tylko na boisku. W lutym 57-letni ojciec piłkarza utonął w jeziorze w okolicy rodzinnego domu wypoczynkowego w Brazylii. Dla bramkarza Liverpoolu był to cios. Co więcej przepisy związane z koronawirusem sprawiły, że nie mógł wziąć udziału w ceremonii pogrzebowej. Dedykacja związana z niedzielnym golem była więc oczywista: "Jestem może zbyt emocjonalny, biorąc pod uwagę wszystko, co wydarzyło się ostatnio w moim życiu z moją rodziną, ale piłka nożna to moje życie, odkąd pamiętam grałem z ojcem. Mam nadzieję, że oglądał i świętował". Oby wszystkim, którzy kibicują "The Reds", udało się też świętować awans do Ligi Mistrzów. Warunek jest jeden - trzeba wygrać ostatnie spotkanie z Crystal Palace. Dla siebie, dla klubu, dla Alissona Beckera! Paulina Chylewska, Polsat Sport