Są i tacy, którzy twierdzą, że aktualna właściwie nigdy nie była, bo zaprzecza idei rywalizacji i dążenia do bycia najlepszym. Nie zmienia to jednak faktu, że wyjazd na igrzyska olimpijskie to marzenie chyba każdego sportowca. Dlatego decyzja Adama Kszczota, który mimo wypełnienia minimum, nie wystąpi na najważniejszej imprezie czterolecia, może wywoływać zdziwienie, zaskoczenie a może nawet niezrozumienie. Kto jednak obserwuje karierę naszego najbardziej utytułowanego średniodystansowca wie, że nie jest to decyzja podjęta pod wpływem chwili i nie jest oznaką słabości. Wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, że to efekt niezwykłej siły i determinacji w dążeniu do celu. A w tym przypadku celem nie jest udział - to już na liście "odhaczone", tu liczy się tylko medal olimpijski. To miał być czas zwycięstwa, triumfu i zatarcia wrażeń po Rio, które dla samego zawodnika było rozczarowaniem. Bo, gdy ma się "papiery na bieganie", nie można zadowolić się samym faktem uczestnictwa w imprezie. Już w 2012, jadąc na igrzyska do Londynu, Kszczot był brązowym medalistą halowych mistrzostw świata, halowym mistrzem Europy i pierwszym od lat zawodnikiem, który mierzył się z rekordem Polski Pawła Czapiewskiego sprzed dwudziestu lat. Trudno się więc dziwić, że już wtedy okrzyknięty został naszą wielką nadzieją. Był w formie, zaledwie kilka tygodni przed startem igrzysk ,wygrał w Londynie zawody Diamentowej Ligi, ale podczas najważniejszego startu skończyło się na trzecim miejscu w półfinale i brakiem awansu do decydującego biegu. Ciężka praca, z której znany jest nasz ośmiusetmetrowiec, nie przyniosła upragnionego rezultatu. Strefa Euro - zaprasza Paulina Czarnota-Bojarska i goście - Oglądaj! Kolejne cztery lata to halowe mistrzostwo Europy, wicemistrzostwo świata w hali i mistrzostwo Europy, wicemistrzostwo świata w Pekinie i kolejne mistrzostwo Europy w 2016 roku. Do Rio jechał więc zawodnik, który był już nie tylko nadzieją, ale wręcz pewniakiem do zdobycia olimpijskiego medalu. Zresztą sam mówił o tym otwarcie, co niektórzy uważali za niepotrzebną brawurę i pewność siebie, a "Profesor" - bo taki przydomek do niego przylgnął, powtarzał, że tylko tak może osiągać szczyty. Ale i tym razem się nie udało. Bieg eliminacyjny wygrał bez problemu, a w półfinale zajął w swojej serii trzecie miejsce przegrywając finał o 0,05 sekundy. Był pierwszym niewchodzącym do biegu o medale. To był koszmar. Padały mocne, niecenzuralne słowa, było wiele emocji i wielkie rozczarowanie. Ale była też lekcja. Współpraca z profesorem Janem Blecharzem - tym samym, który prowadził do sukcesów Adama Małysza - miała pomóc w sferze mentalnej. I, jak podkreśla sam Kszczot, zdziałała cuda. Zrozumienie mechanizmów oddziaływania ludzkiej psychiki na osiąganie sukcesów w sporcie pozwoliło nie tylko podnieść się po druzgocącej porażce, ale nadal wygrywać. Drugie wicemistrzostwo świata na stadionie, halowe mistrzostwo świata w Birmingham i trzecie z rzędu mistrzostwo Europy. To wszystko cieszy, ale nie trzeba nikomu tłumaczyć, że w tak pokaźnej kolekcji medali, brakuje tylko tego jednego, z grawerem kółek olimpijskich na rewersie. Adam podał powody swojej decyzji w oficjalnym oświadczeniu. Czytając między wierszami można doszukać się zdania: "Nie chcę być olimpijskim turystą". Niezwykłe. Niespotykane. Godne podziwu. Mogę się tylko domyślać, jak trudna była to do podjęcia decyzja, ale wiem także, że kolejna porażka na najważniejszej dla lekkoatletów imprezie, mogłaby oznaczać koniec. Bo jak szukać motywacji do dalszej pracy, który po raz kolejny się zawiodło - przede wszystkim siebie. Jak zmobilizować organizm do gigantycznego wysiłku, a właśnie z morderczych treningów znany jest "Profesor", gdy nie przynosi to pożądanego rezultatu. Nikt z nas nie chce świadomie pchać się w objęcia porażki, wiedząc, że znalezienie się w uścisku sukcesu jest właściwie niemożliwe. Bardzo szanuję decyzję Adama i wierzę, ze jego upór, determinacja, wola walki i zwyciężania, jeszcze nie raz będą napawać nas dumą. Paulina Chylewska, Polsat Sport Relacja audio z każdego meczu Euro tylko u nas - Słuchaj na żywo!