Poszukując źródeł sukcesu oczywiście pojawią się nazwiska piłkarzy, trenera Flicka czy też Karla-Heinza Rummenigge. Ale jest jedno ogniwo tej drużyny, które dla mnie, w tym trudnym czasie, w Polsce zwłaszcza, jest wartością szczególną. Rzadko udziela wywiadów, a jeśli już, na ogół nie mówi w nich tego, co wszyscy chcieliby usłyszeć. Stoi zawsze w cieniu, choć praca, którą wykonuje, jest nie do przecenienia. Spełnia swoje marzenia - jest częścią klubu, który nosi w sercu od dziecka, choć nie kreuje gry i nie strzela najważniejszych bramek. Kathleen Krueger - kierownik drużyny mistrza Niemiec. Jedyna kobieta w zespole. Jedyna kobieta na ławce rezerwowych. Jedyna kobieta - o zgrozo! - w autokarze, wiozącym drużynę na mecz. Szanowana, doceniana, lubiana. Na pozycję, którą ma w klubie, ciężko pracowała. Najpierw próbowała swoich sił na boisku. Grała w FC Phoenix Schleissheim i FFC Wacker Monachium, aż w końcu trafiła do drużyny rezerw Bayernu. W wieku dziewiętnastu lat była już zawodniczką pierwszego zespołu. W Bundeslidze zagrała trzydzieści trzy mecze, ale szybko skończyła karierę. Nie mogła utrzymać się z piłki, a chciała poświęcić jej życie. Nie do pogodzenia. Postawiła na studia z zarządzania i dorabianie w administracji kobiecej drużyny. Potem wszystko potoczyło się dość szybko. Uli Hoeness zaproponował jej stanowisko asystentki ówczesnego dyrektora sportowego Christiana Nerlingera. Gdy w 2012 roku Nerlingera zastąpił Matthias Sammer, została kierowniczką drużyny. Logistyka to jej żywioł. Organizuje wyjazdy na mecze i zgrupowania. Wybiera hotele, restauracje, pilnuje, by każdy z piłkarzy miał dokładnie to, czego w danym momencie potrzebuje. Podczas meczów jest swoistym łącznikiem między trenerem a ławką rezerwowych. Informuje sędziego technicznego o zmianach, a w nowych pandemicznych realiach, nawet można się jej dokładnie przyjrzeć, gdy przy linii bocznej sama trzyma tablicę z numerami piłkarzy przy zmianach. Drobna, z pozoru krucha blondynka, z mocnym przeszywającym spojrzeniem. Jest zawsze przy piłkarzach. Pomaga, organizuje, czasem nawet "matkuje". Doświadczenie, które zdobyła grając w piłkę bardzo w tym pomaga. Na pytanie: "Kiedy odpoczywa?" odpowiada: "Nie odpoczywam". A gdy jeden z dziennikarzy próbował dowiedzieć się, co by było, gdyby zachorowała, powiedziała: "Nie choruję". Szaleństwo? Nie - profesjonalizm! Pracę z nią tak bardzo cenił Pep Guardiola, że przenosząc się do Manchesteru City chciał ją zabrać ze sobą. Odmówiła! Została tam, gdzie czuje się - jak sama mówi - u siebie. Wspólnie z drużyną celebrowała zwycięstwo w Lidze Mistrzów, choć właściwie "celebrowała" to duże słowo. Zresztą sama o tym zdecydowała. Hansi Flick, zapytany na konferencji prasowej po wygranej z Barceloną 8-2, czy zespół będzie świętować odparł: "Zobaczymy, czy Kathleen nam pozwoli". Nic z tego. Zresztą po finale - ze względu na reżim sanitarny - także wielkiej fety nie było. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Dlaczego Kathleen jest wyjątkiem w zdominowanym przez mężczyzn świecie? Dlaczego inne europejskie czołowe kluby nie szukają takich rozwiązań? Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć i bardzo żałuję, że trzeba je w ogóle zadawać. Ktoś powie - po pierwsze kompetencje. Jestem jak najbardziej za! Ale trudno dostrzec kompetencje, gdy nie dostrzega się człowieka... Paulina Chylewska, Polsat Sport