Nie je mięsa, w młodości uprawiał koszykówkę, zaraża uśmiechem, a ciężką pracą dochodzi na szczyt. Hubert Hurkacz, wygrywając turniej ATP Masters 1000 w Miami, sprawił, że w pandemicznej rzeczywistości Świąt Wielkanocnych, nazywanych przecież świętami odrodzenia i nadziei, pojawiło się światło, które przyniosło radość... radochę, której ciągle tak bardzo nam brakuje. Sukces Igi Świątek we French Open już okrzepł, zadomowił się w naszych głowach. Jednocześnie pozwolił właśnie na naszej najlepszej tenisistce skupić uwagę wszystkich miłośników tego sportu, ale i tych, którzy tenisem zainteresowali się w październiku minionego roku. Dlatego nieco w cieniu, po cichu, powolutku do największego sukcesu w swojej karierze przygotowywał się Hubert. I choć Polak już wiosną 2019 zachwycał grą, gdy walczył z Thiemem czy Federerem, to ciągle w CV brakowało mu "WOW" na miarę koleżanki z Paryża. Jest jednym z nielicznych tenisistów, który w czasie światowego lockdownu, wiosną ubiegłego roku, został na Florydzie, trenował z Craigiem Boyntonem, nawet grywał w prywatnych, nieco prowizorycznych turniejach. Z perspektywy czasu można pokusić się o stwierdzenie, że świetnie przepracował ten czas. Nie oznacza to jednak, że do Miami leciał w roli faworyta. Nic bardziej mylnego. Wcześniejsze wyniki podczas wielkich szlemów: US Open 2020 - druga runda, Roland Garros 2020 - pierwsza runda, Australian Open 2021 - pierwsza runda i słabe występy w Wiedniu, Paryżu czy Rotterdamie nie mogły wzbudzać optymizmu. Dopiero triumf na początku stycznia w turnieju w Delrey Beach dawał nadzieję. Tyle tylko, że tu na drodze Hurkacza nie było ani jednego tenisisty z czołowej setki rankingu. W Miami Hubert pokonał pięciu rozstawionych graczy (Denisa Shapovalova, Milosa Raonica, Stefanosa Tsitsipasa, Andreya Rublova i Jannika Sinnera). To najlepiej świadczy o randze sukcesu. Awans o 21 miejsc w światowym rankingu jest tylko potwierdzeniem progresu, który dokonał się na naszych oczach. Hurkacz zapisał się w historii światowego tenisa, zostając pierwszym Polakiem, który wygrał turniej tej rangi. Po Wojciechu Fibaku, czekaliśmy na sukcesy Jerzego Janowicza - najpierw z uzasadnionymi nadziejami (półfinał Wimbledonu w 2013), potem z coraz większym zniecierpliwieniem. Hubert także wystawił cierpliwość kibiców na próbę... pojawiały się nawet głosy, że jest owszem utalentowany, ale nie do końca wykorzystuje swoje możliwości, że zbyt grzeczny, zbyt niedojrzały, słaby psychicznie itp. Dziś jedyne co wypada powiedzieć, to - warto było czekać. Determinacja, inteligencja, spryt i niebywała koncentracja na korcie przyniosły piorunujący efekt. Mikrofalówka się wyłączyła... bo jak mówił portalowi atptour.com Craig Boynton: "Gdy korzystasz z kuchenki mikrofalowej, nie krzyczysz na nią, by ją pośpieszyć. Ona pracuje, aż w końcu jedzenie będzie gotowe. Podobnie z wynikami na korcie, przychodzą, gdy przychodzą". W przypadku Huberta Hurkacza jest jeszcze jedna cecha, która - moim skromnym zdaniem - jest ważnym elementem tego sukcesu. To pokora. Nie mylić z wycofaniem, zawstydzeniem czy brakiem pewności siebie. Nic z tych rzeczy! "Od początku sezonu wierzyłem w siebie, a zwycięstwo w takim turnieju daje dodatkową motywację i pewność siebie. Mówisz OK, jestem w stanie to zrobić" - mówił po turnieju najlepszy polski tenisista. Potem nieporadnie, choć uroczo próbował ucałować wymarzony Puchar, a zaraz po wejściu do szatni nagrywał relację dla telewizji Polsat, która transmitowała jego mecze. Robił tak po każdym meczu. Zresztą nie po raz pierwszy. Przy okazji podkreślał jak bardzo jest wdzięczny kibicom, którzy wspierają go na odległość w internecie i przed telewizorami. To nie tylko kwestia dobrego wychowania, choć i takie z domu wyniósł, ale i owej pokory, która nie pozwala pogubić się w tzw. wielkim świecie. Nie zmienia to jednak faktu, że Hubert Hurkacz częścią tego Wielkiego Tenisowego Świata już jest. I mam nieodparte wrażenie, że może mu się tam spodobać. A to dla nas najlepsza z możliwych informacji. Bo skoro mamy już polskiego tenisistę i polską tenisistkę na 16. miejscach w światowych rankingach, to chyba czas przygotowywać miękkie lądowanie w najlepszej dziesiątce. I dla Huberta, i dla Igi. To byłaby dopiero historia... Paulina Chylewska