- Boję się o karierę "Żurawia" na Wyspach - mówił mi tuż po transferze Maćka jeden z jego trenerów, który znał go od podszewki. Fachowiec ten opowiedział o tym, że w Wiśle Żurawski był traktowany na specjalnych zasadach. Gdy zabolała łydka przed arcy ważnym meczem w Pucharze UEFA, czy mięśnie brzucha przed starciem z Lazio Rzym, cały sztab na "Żurawia" chuchał i dmuchał. Często zamiast na treningu, wędrował na stole masażysty. I to działało. Maciek prowadził Wisłę od sukcesu do sukcesu, liderował reprezentacji. - W Celticu nie będą się z nim patyczkować. Tam będzie klasyczna "urawniłowka". Ile i jak szybko trenujesz, tyle grasz! A to nie dla Maćka, który jest typem szybkościowca - przewidywał trener "Żurawia" i okazał się być złym prorokiem. Wystarczyło się przyglądnąć stylowi sędziowania w Scottish Premier League, gdzie nie raz i nie dwa rozpędzony drwal z Inverness, czy jakiegoś innego Kilmarnock przebiegł się po nogach "Żurawia", a sędzia ani nie pisnął, by mieć obawy o naszego napastnika. Po dwóch latach Gordon Strachan pewnie żałuje, że tyle się natrudził, by ściągnąć Polaka (menedżer Celtów utyskiwał na stan naszych dróg), skoro "Zurawiowi" postanowił powiedzieć "dziękujemy". A Maciek jeszcze przebąkuje o Anglii. "To byłoby konkretne miejsce. Do gry i do życia. Szczególnie Londyn. Nawet w takim Sunderlandzie, a więc w zespole beniaminka Premiership, zarobiłbym więcej niż w Celticu". Jest tylko jedno "ale": w angielskiej Premier League grają jeszcze twardziej, niż w Szkocji. Dlatego dla "Żurawia" mam dobrą radę: przypomnij sobie Maćku słowa Twego ulubionego trenera - Henryka Kasperczaka. Pan Henio z właściwą sobie zadumą mawiał tak: "Coraz więcej piłkarzy wyjeżdża na zachód, by zrobić karierę, a tak się to kończy, że później wracają do Polski, by się odbudować" Michał Białoński, INTERIA.PL