P.o. selekcjonera Włoch Alberico Evani dzień przed meczem nazwał nas mocnym zespołem i nie było w tym żadnej kurtuazji. Szkoda tylko, że sami podopieczni Jerzego Brzęczka pokazali - król jest nagi! Nie byliśmy rywalem nawet ze zbliżonej półki. Przestraszeni, schowani za podwójną gardą, bez pomysłu, uciekający w podania do bramkarza - tak wyglądali "Biało-Czerwoni". Jerzy Brzęczek beznadziejną grę próbował wytłumaczyć m.in. niedawną kontuzją Kamila Grosickiego, czy przejściami związanymi z koronawirusem Piotra Zielińskiego (obaj nie byli w stanie zagrać więcej niż jedną połowę). Tymczasem Włosi mieli znacznie większe straty, zwłaszcza w obronie, musieli sobie też radzić bez chorego na koronawirusa selekcjonera Roberto Manciniego, ale i tak poszło im z "Biało-Czerwonymi" jak z płatka. We wrześniu 2018 roku, gdy zaczynały się selekcjonerskie misje Manciniego i Brzęczka, w Bolonii zremisowaliśmy z Włochami 1-1 i to oni musieli gonić wynik. W niedzielny wieczór zostaliśmy zdeklasowani, różnica między ekipami była znacznie większa niż wskazuje na to wynik. Trener Brzęczek i jego sztab muszą znaleźć odpowiedź na pytanie, co się stało, że wypadliśmy aż tak źle. Wydawało się, że dna sięgnęliśmy dwa miesiące temu, gdy w Amsterdamie wyszliśmy w roli chłopca do bicia w spotkaniu z Holandią (0-1). W Reggio Emilia wypadliśmy jeszcze gorzej. Italia pokazała, że liczy się zmotywowany zespół, zaopatrzony w jasny plan. My nie mieliśmy ani jednego, ani drugiego. - Hołdujemy zasadzie Roberto Manciniego: dobra gra i dominacja nad przeciwnikiem. Jeśli każdy da z siebie wszystko, to zwycięstwo samo przyjdzie - zapowiadał Evani, a jego wybrańcy plan zrealizowali. Zawężali pole gry, agresywnym doskokiem zmuszali Polaków do wybijania piłki, co przynosiło straty. Skrzydła "Biało-Czerwonych" były poblokowane, a na środku brakowało lidera, który byłby w stanie przetransportować piłkę do przodu. Na pewno nie był nim Karol Linetty, który w I połowie grał na "dziesiątce", operował najbliżej Roberta Lewandowskiego. I nic z tego nie wynikało. "Lewy" wytrzymywał w walce fizycznej z rywalami, ale był zupełnie odcięty od podań. Swą obecnością absorbował dwóch-trzech przeciwników, ale na ogół i tak musiał bezradnie obserwować bieganinę kolegów za piłką. Przypominał przez to nieuzbrojone F-16: najlepszy snajper świata, ale bez broni. Smutne jest to, że w Reggio Emilia nie zagroziliśmy bramce rywala ani razu! Zamiast Gianluigiego Donnarummy mógłby we włoskiej bramce wisieć ręcznik. Golkiper Milanu nie musiał się w ogóle wysilić. Nie jestem zwolennikiem odbierania futbolu przez pryzmat statystyk, ale te za pierwszą połowę były nokautujące: Posiadanie piłki: 60-40 proc. (po drugiej połowie ta przewaga jeszcze wzrosła 62-38) Strzały: 8-0 Z pola karnego: 5-0 Celne: 2-0 Szanse bramkowe: 5-0 Podania celne: 269-172 Faule: 4-5 Rzuty rożne: 6-0 Tylko w kopaniu po nogach byliśmy lepsi od Squadra Azzurra. Po przerwie ratunkiem miały być wślizgi Jacka Góralskiego, rozgrywanie Piotra Zielińskiego i rajdy skrzydłem Kamila Grosickiego. Starczyło na krótkie przejście do ofensywy, ale już nie na stworzenie sytuacji, nie wspominając o zdobyciu bramki. Atuty "Górala" - czyste wślizgi na tle szybszych i lepszych technicznie Włochów okazały się być przekleństwami. Już po ścięciu z nóg Belottiego mógł wylecieć z boiska. Gdy w końcu dopiął swego, straciliśmy nadzieję, że w tym meczu może stać się jeszcze cud i uda nam się wyrównać. ZOBACZ TAKŻE: Wyniki i skróty niedzielnych meczów Ligi Narodów Włosi zabrali nam piłkę, schowali pod pazuchę szybkim rozgrywaniem, które przypieczętowali zdobyciem drugiej bramki.