Hokejowe MŚ gr. A mają najczęściej średnią obsadę, bo toczą się równolegle z walką o Puchar Stanley'a. Tym razem turniej rozgrywano w ojczyźnie hokeja, Kanadzie. Dzięki temu każdy, kto miał wolne od NHL stawił się na wezwanie kadry, bo nie musiał wybrzydzać na zmianę strefy czasowej. Dlatego mistrzostwa były pasjonujące. Również dlatego, że specjalnie dla publiki zza oceanu sędziowie odeszli od drobiazgowego, a obowiązującego w Europie sędziowanie. W walce o złote medale stanęli godni siebie rywale. Niepokonani dotąd Kanadyjczycy i Rosjanie. I jedni, i drudzy w składach, w których śmiało mogliby się wybrać na olimpiadę, gdzie grają najlepsi z najlepszych. Początek dla Kanady, wydawało się, że zmiecie z lodu rywala. Po golu na 4-2 najlepszego napastnika mistrzostw Danny Heatley utonął w objęciach kolegów. I wydawało się, że szalony pościg Rosjan, którzy byli już wtedy stroną dominującą (30. min) będzie jak "mission imposible". Niezłomność charakterów scalonej przez Bykowa "sbornej", wyposażonej w świetnego golkipera (Nabokow) pozwoliły dokonać teoretycznie niemożliwego (wydarcie zwycięstwa prowadzącej dwoma golami przed własną publiką drużynie tej klasy, co Kanada). Obraz, który będzie symbolizował 72. MŚ gr. A. Trzecia minuta dogrywki, Ilja Kowalczuk rozwiewa marzenia o "złocie" milionów Kanadyjczyków strzałem z nadgarstka, po którym krążek leciał jak błyskawica i wpadł w lewy róg obok bezradnego Cama Warda. Zbliżenie: na przykrytej bramkarską twarzy Warda pojawiają się łzy rozpaczy, Kowalczuk ryczy jak dzieciak - tyle, że ze szczęścia - w objęciach Siergieja Fiodorowa, a siedzący w boksie kar za taką głupotę, jak wybicie krążka za bandę Rick Nash spluwa ze złości i rzuca "fuck". To samo słowo przewija się na ustach jego kolegów w boksie, a trener Ken Hitchcock z czerwonego (po golu Rosjan na 4-3) stał się blady jak ściana. Co mogło mu przechodzić przez głowę? "Zawaliłem, mogłem wstawić do bramki Laclaire'a, a nie tego cieniasa Warda!", a może: "Trzeba było wziąć czas, gdy Ruscy strzelili tego kontaktowego gola!". Pewne jest jedno: czuł się na pewno łyso. Mecz oglądał cały kraj, na trybunach siedział premier Kanady i nie po to, żeby oglądać radość Rosjan! Przyznam, trzymałem całym sercem za Kanadą. Moja sympatia do niej trochę osłabła, gdy w półfinale ze Szwecją sędzia wyraźnie "holował" gospodarzy. Podobnie twardo grały obie ekipy, ale to Skandynawowie gnili w boksie kar 14 minut (Kanada tylko 8 min) i w osłabieniu stracili aż trzy gole. Na dodatek po udanym początku w finale zespół Hitchcocka popełnił grzech pychy. Prowadząc 4-2 uznał, że ma już Rosjan na widelcu i wystarczy tylko otworzyć usta. Jedno jest pewne: tradycji stało się zadość. Od 22 lat gospodarz turnieju nie może zdobyć mistrzostwa świata. Po raz ostatni udało się to w 1986 r. ekipie ZSRR na turnieju w Moskwie.