Dziś żyjemy nadzieją, że Sousa plus "Lewy" i śmietanka polskiego futbolu znajdą sposób nie tylko na Węgry, ale też na Anglię, ze starcia z którą na wyjeździe tylko raz nie wróciliśmy na tarczy. Optymizm rośnie wraz z faktem, że udało się do szczęśliwego końca doprowadzić zabiegi o udział RL9, Krzysztofa Piątka i Arkadiusza Milika w starciu na Wembley. FIFA po raz pierwszy oddała lejce klubom Bardzo długo groziło ryzyko, że kadra pojedzie do Anglii bez nich, co wypaczyłoby rywalizację o wyjazd na mundial niemal na jej starcie. Aż dziw bierze, że FIFA i UEFA po raz pierwszy w historii eliminacji do mistrzostw świata decyzje w sprawie udziału zawodników pozostawiła klubom, a nie krajowym federacjom. W końcu jednak piłka wraca do źródeł - reprezentowanie kraju w rywalizacji o mistrzostwo globu zyskuje przynajmniej równą wagę w stosunku do ociekających złotem rozgrywek klubowych. Sousa ma już za sobą serie rozmów z piłkarzami. Przeprowadził je, by nie opierać się tylko na trzech dniach treningowych, jakie zostaną mu przed starciem z Węgrami. A zmienić zamierza sporo: ustawić wyżej pressing, przejść na grę trójką obrońców i dwójką napastników. Jak na tak krótki czas to wręcz rewolucja. Co się dzieje z Ekstraklasą? Portugalczyk nie zaufał Ekstraklasie, skoro wezwał z niej tylko trio pomocników: Bartosza Slisza, Kacpra Kozłowskiego, Sebastiana Kowalczyk i obrońcę Kamila Piątkowskiego. W miniony weekend prześledziłem kilka meczów Ekstraklasy i niemal przy każdym z nich zachodziłem w głowę: co takiego zaszło na przestrzeni ostatnich 30 lat, że poziom reprezentacji aż tak bardzo kontrastuje z tym ligowym. Porywających akcji jak na lekarstwo, dramaturgii spotkań nie widziałem prawie wcale, za wyjątkiem blamażu Lecha z grającą w dziesiątkę Jagiellonią, czy Wisły Kraków, która przegrywając 0-1 odwróciła losy spotkania ze Stalą Mielec. Legia pewnie kroczy po mistrzostwo, co potwierdziła gromiąc Zagłębie w Lubinie. Na ogół jednak aż piach zgrzytał między zębami od spożywania tej potrawy. Co takiego się stało, że liga zrobiła się nudna i słaba? Przecież nie wszystko można wytłumaczyć wyprzedażą klejnotów rodowych. W momencie, gdy Lech krwawił w starciu z "Jagą", jego do grudnia czołowy piłkarz błyszczał Jakub Moder, ale w leżącym 1370 km na zachód Brighton, które ograło Newcastle. W tym samym klubie jest Michał Karbownik, który w Legii byłby liderem, a nie głębokim rezerwowym. Legia lepsza od Sampdorii - 30 lat minęło W sobotę minęły trzy dekady od meczu, w którym Legia wyrzuciła za burtę ćwierćfinału Pucharu Zdobywców Pucharów obrońcę tego trofeum - Sampdorię Genua. Grało w niej 11 Polaków (Maciej Szczęsny - Piotr Czachowski, Arkadiusz Gmur, Dariusz Kubicki - Leszek Pisz, Krzysztof Iwanicki, Jacek Sobczak, Dariusz Czykier - Jacek Bąk, Jacek Cyzio, Wojciech Kowalczyk), z ławki wchodzili kolejni (Kupiec i Jóźwiak), dyrygował składem Władysław Stachurski. Włoska liga była wówczas jedną z dwóch najsilniejszych, o ile nie najsilniejszą na świecie. Dość przypomnieć, że rok później Sampdoria dotarła do finału Ligi Mistrzów i minimalnie uległa Barcelonie. Serie A była potęgą. W latach 1983-1998 włoskie kluby aż 12 razy grały w finale LM, pięciokrotnie go wygrywając (trzykrotnie AC Milan i dwukrotnie Juventus). My mieliśmy mocne kluby, ale nie mieliśmy reprezentacji. Iskierkę nadziei rozpaliła ta olimpijska, zdobywając srebro na IO w Barcelonie, jednak w dorosłej to się nie przełożyło choćby na sukcesik w postaci awansu na dużą imprezę. Mundiale 1999, 1994, 1998, wszystkie ME odbyły się baz nas. Za kadencji Bońka reprezentacja nie omija wielkich imprez Teraz mamy reprezentację, która przez blisko dziewięć lat rządów Zbigniewa Bońka nie opuściła żadnego turnieju (za wyjątkiem MŚ 2014) i dzierży zaszczytne miejsce w Dywizji A Ligi Narodów. Mamy też kluby, które drżą przed przyjazdem "potęg" z DAC Dunajska Streda, BATE Borysów, Karabach Agdam. Prowadzenie silnego klubu sprowadza się przede wszystkim do mądrego budowania składu. Pozyskiwania piłkarzy, którzy dodadzą jakości, a nie tylko zajmą miejsce w szatni i na boisku. Tymczasem zamiast weryfikować graczy pod względem klasy, sprowadzamy na ilość, to i efekty są opłakane. Później na stos ofiarny kładziemy trenerów, jakby tylko oni byli winni marnej gry i marazmu w wynikach. W klubach brak szacunku dla trenerów W sobotę obejrzałem m.in. męczarnie z piłką w wykonaniu Śląska i Wisły Płock. Jak to u nas, głowy obu trenerów Laviczki i Sobolewskiego wiszą na włosku. Mało kogo interesuje fakt, że kluby zapomniały zatrudnić klasowych piłkarzy. W Śląsku Krzysztof Mączyński straszy, ale z ławki rezerwowych. Na ratunek z niej wchodzi Waldemar Sobota nosi tylko to samo nazwisko, co dynamiczny drybler, lider mistrzów Polski sprzed dziewięciu lat. Srebrny włos na skroni to atut w klubowym gabinecie. Na murawie już niekoniecznie. W płockiej Wiśle ofensywę stanowią piłkarze, o których można powiedzieć wiele, ale z pewnością nie to, że kiedykolwiek regularnie strzelali bramki. Z defensywą też nie jest lepiej. Zespół traci Alana Urygę, który wraca do krakowskiej Wisły i najpewniej Jakuba Rzeźniczaka, który jest dziś spoiwem obrony. Ekslegioniście wygasa kontrakt w czerwcu. Wykopaliska zamiast stadionu, Paweł Magdoń zamiast Marka Jóźwiaka w roli dyrektora sportowego - wszystko w myśl hasła prezydenta miasta "Wisła Płock do Europy". Opartego na przesłance - za Sobolewskiego po raz pierwszy w historii byliśmy liderami Ekstraklasy. Nikt już nie patrzy na to, że w sporej mierze przez przypadek i na dodatek w październiku 2019 r. - półtora roku w piłce jest jak wieczność. Czytaj więcej! Obydwa kluby łączy też fakt, że są na garnuszku miast i miasta nimi zarządzają. Życie pokazuje, że samorząd to nie jest najlepsza droga w budowie zdrowego, zawodowego futbolu. Michał Białoński