W ujęciu sportowym 2007 rok był wspaniały. Adam Małysz znakomicie finiszował w Pucharze Świata, dostaliśmy współorganizację mistrzostw Europy 2012 r. O tym zadecydowały zabiegi dyplomatyczne, ale już awans do EURO 2008 wywalczyliśmy sobie na boisku, a nie przy zielonym stoliku. Leo Beenhakker i jego ludzie sprawili coś, co nie udało się nawet legendarnemu Kazimierzowi Górskiemu, czy Antoniemu Piechniczkowi. To wszystko nie tylko nie zaspokoiło apetyty kibiców, ale jeszcze je zaostrzyło. I chyba każdy liczy na dłuższe loty Orła z Wisły. Za to nikt prawie nie bierze pod uwagę, że nasz bohater narodowy ma już 31 lat. Jedynym starszym od niego skoczkiem, jakiego znajdziecie w czołówce, jest Jane Ahonen (starszy ledwie o kilka miesięcy). A skoczkowi z upływem lat nie jest równie łatwo zachować formę, jak bramkarzowi piłkarskiemu (wbrew pozorom Marco Balotta wcale nie jest wujkiem piłkarzy Lazio, tylko ich kolegą z drużyny), czy hokejowemu (Dominik Haszek w wieku 43 lat zachował sporo wigoru). Jak coś Adamowi nie wychodzi, to nie tylko dlatego, że ten wredny Lepistoe "zapieprzył" w przygotowaniach (tak niesie wieść gminna). Również choćby z tego powodu, że po przekroczeniu bariery "trzydziestki" człowiekowi zanikają tzw. szybkie włókna w mięśniach, a to one odpowiadają np. za błyskawiczne wyjście z progu. Siła, wytrzymałość, "rutynka" zostają nawet i do pięćdziesiątki, ale szybkość przemija. Nawet Adamowi. O ile ewentualną porażkę Adasia naród przełknie jak kwaśną pigułkę, to trzeciego z rzędu niepowodzenia piłkarzy na wielkiej imprezie nie zniesie. Dlatego życzę Wam i sobie, by w najbliższych 12 miesiącach magia Leo Beenhakkera była równie skuteczne, jak przez cały rok 2007 i końcówkę roku 2006 (wygrane z Portugalią i Belgią). Żeby piłkarze mieli podniesione głowy po meczu z Niemcami w Klagenfurcie, a nie tylko przed nim. W myśl zasady "do trzech razy sztuka", byśmy się nie sparzyli na gospodarzach, jak się to stało z reprezentacją Jerzego Engela w Korei, czy kadrą Pawła Janasa w Niemczech. W sierpniu przeżywać będziemy igrzyska w Pekinie. Polacy nie należą do grona faworytów. Ale biało-czerwonym olimpijczykom życzę, by przywieźli choć 10 "krążków", jak z Aten. Sęk w tym, że murowany złoty medalista Robert Korzeniowski nie chodzi już po bieżniach, tylko po redakcji TVP, gdzie odpowiada za sport.