Owszem, w II połowie Edwina van der Sara mógł pokonać Adriano. Zmarnował jednak podanie najlepszego wśród gospodarzy Cambiasso. Później sam Cambiasso nie znalazł recepty na holenderskiego bramkarza Manchester United. Poza tymi momentami na boisku dzieliła i rządziła ekipa Alexa Fergusona. Nawet Jose Mourinho w rok nie uratuje podstarzałej drużyny Interu. Człowiek, który miał zapewnić panowanie gospodarzom w drugiej linii Dejan Stanković lata świetności ma za sobą. Był niewidoczny, znikał z gry na całe kwadranse, jakby się udał na bułkę z mielonką (panini). Z kolei psychicznie spalił się debiutujący w meczu tej stawki Muntari. W dziewiątkę Manchesteru nie da się pokonać. Nawet grającego bez Vidicia. W perspektywie rewanżu na Old Trafford faworytem jest Ronaldo i jego załoga. Inter jak mało kto potrafi jednak grać z kontry. Przecież duet Ibrahimović - Adriano może grać lepiej. O klasę. Dlatego rywalizacja nie jest jeszcze rozstrzygnięta. Gdy człowiek przeżyje emocje 1/8 finału Ligi Mistrzów na San Siro, docenia robotę stowarzyszeń kibiców największych polskich klubów. Największe polskie kluby pod względem ruchu ultras biją na głowę tiffozich Interu. 80 tys. ludzi na Giuseppe Meazza robiło wrażenie tylko pod względem ilości. Doping był na kiepskim poziomie. Ograniczał się do jednej śpiewanej kilkakrotnie przyśpiewki: "Ole! Ole! Inter!". Nie było mowy, by stanowił pomoc dla gospodarzy, a tym bardziej - utrudnienie dla Manchesteru. W pewnym momencie pomyślałem, czy aby UEFA nie wymyśliła jakiegoś nowego zakazu śpiewania na stadionach (skoro zabroniła już np. używania rac). Do tego niedopingu dostosowali się niestety wspaniale dopingujący u siebie fani Manchesteru. Michał Białoński, Mediolan