Szkoda mi Lenczyka. Nie z jego winy w Bełchatowie nie biega już za piłką Radosław Matusiak, który był już przecież jedną nogą w GKS-ie. Na dodatek do Krakowa chce się też przenieść lider zespołu - Łukasz Garguła. Mało? Carlos Costly zatracił skuteczność. Ciągle mało? W starciach z wicemistrzami Polsk przeciwnikom wychodzą takie strzały, jak Adrianowi Sikorze przy pierwszym golu dla Groclinu! Zmieniając temat, nie rozumiem podejścia do kwestii sędziowania wszelakiej maści magazynów ligowych. Weźmy na tapetę ostatnią kolejkę. Jeden kardynalny błąd popełnił arbiter spotkania Lech - Zagłębie. Luis Henriquez z Lecha bez ceregieli złapał nożycami w polu karnym Sretenovicia, który wygrał wyścig o piłkę. "Jedenastka" bez dwóch zdań, a sędzia główny, jak i znacznie lepiej ustawiony asystent nie zareagowali. Mecz skończył się wynikiem 0:0, a powinien - 0:1. I w tym wypadku magazyn "Orange Ekstraklasa" zareagował jak należy - dogłębną analizą sytuacji, rozmową z sędzią, który paranoicznie bronił decyzji sędziego. Drugie ważne potknięcie rozjemcy miało miejsce w Warszawie. Szczot z ŁKS-u wychodził sam na sam bramkarza i w momencie podania Inaki Astiz był o metr bliżej bramki, niż atakujący. Sytuacja była trudna dla sędziego - jak to przy prostopadłych zagraniach. Szczot nie musiał strzelać po gwizdku, bo to głupota. Ale przecież w efekcie błędu sędziego zamiast wyniku 0:2, pozostało 0:1 i jeszcze łodzianie grali w osłabieniu (m.in. przez co mecz z Legią przegrali 1:2). Tej pomyłki sędziów, wypaczającej również wynik meczu, nie poruszała ani fachowa przecież "Liga +" Canalu +, ani "Orange Ekstraklasa" nSportu. Z obu magazynów Szczot mógł się nasłuchać o swej głupocie, ale sędziów nie ruszono (nie liczę tego, co mówił komentator skrótu z meczu). Całe szczęście w weekend były o niebo ciekawsze wydarzenia, niż potknięcia arbitrów. Rzecz jasna wszystko przyćmił pojedynek, który przejdzie do historii. Wielkie Derby Śląska wielkimi były nie tylko z nazwy. Rekord frekwencji (41-42 tys.), kulturalny doping i ciekawa, stojąca na wysokim poziomie gra - to wszystko budzi podziw. Brawo Ruch (główny organizator derbów), brawo Górnik! Niekwestionowanym bohaterem początku rundy wiosennej jest Jacek Zieliński, trener Groclinu. Jego ekipa gra porywająco, najlepiej w lidze. Gdy jeszcze Zbigniew Drzymała przeniesie zespół z małego Grodziska Wlkp. (15 tys. ludzi) do Wrocławia (634 tys. ludzi, a z aglomeracją ponad 800), Adrian Sikora i jego koledzy nie będą mieli poczucia, że czasem brakuje wsparcia z trybun. Na pewno rozczarowuje postawa Górnika Zabrze i Kolportera/Korony. Zabrzanie po dwóch tegorocznych kolejkach mają zerowy dorobek punktowy. Z Koroną jest niewiele lepiej - jedno "oczko" zespołu, który miał się bić o wicemistrzostwo Polski. Do roboty panowie! Bohaterem kolejki powinni być wszyscy uczestnicy śląskich derbów, ale doceńmy też innych. Taki Takesure Chinyama w Grodzisku był skazywany na koniec kariery. Podobno miał kłopoty z sercem (nie mylić z kłopotami sercowymi). Tymczasem dwie jego mierzone piłki dały Legii pierwszą wiosenną wygraną. Paweł Brożek wyleczył pachwinę i od razu był najgroźniejszą bronią Wisły, z trudnej piłki zdobył gola na wagę trzech punktów. Nie można nie docenić Piotra Ćwielonga. W Wiśle się nie przebił, a w Ruchu jest nie do zastąpienia. Różnica potencjałów obu ekip? Złe decyzje kadrowe w Krakowie? Ćwielong dojrzał? Wybierzcie sobie, co chcecie. Jerzy Brzęczek z Górnika. Lata płyną, a on ciągle jest najbardziej pożytecznym piłkarzem zespołu (gol i asysta).