19 kwietnia (SOBOTA), Berlin. 76 tys. ludzi na stadionie Olimpijskim, wspaniała oprawa, świetny doping, znakomita gra. Wszystko zakończone fetą, zabawą do białego rana. 13 maja, miasto też na "b" (Bełchatów), godz. poobiednia (17), środek tygodnia (WTOREK). Stadion nie będzie mógł się zapełnić, bo jest modernizowany (góra CZTERY tys. widzów). Wielkiej fety nie będzie, bo kto ją ma niby zorganizować. Tak wypada porównanie finałów dwóch Pucharów - Niemiec i Polski. Owszem, na siłę można się doszukiwać plusów, jakie ma Puchar Polski w stosunku do Pucharu Niemiec. U nas zagrają dwa najlepsze zespoły w kraju, a u naszych zachodnich sąsiadów z suwerenem Bayernem potykała się słaba w tym roku Borussia (choć i tak dzielnie stawiała czoła). Organizacji obu meczów porównać się nie da. Dzieli nas od Niemców przepaść. Na szacunek, poważanie rozgrywek takich jak puchary pracuje się latami. U nas PP nie cieszy się największą renomą. Najgorsze jest jednak to, że sam główny organizator - PZPN nie szanuje Pucharu Polski. Jak inaczej wytłumaczyć organizację finału na stadionie, który zawsze był kameralnym obiektem, a teraz może zmieścić ledwie tyle widzów, co przeciętna hala sportowa? Jak wytłumaczyć porę - wtorek, godz. 17? Już widzę pielgrzymki kibiców z Warszawy i Krakowa, którzy urywają się ze szkoły lub pracy, by dojechać na mecz do Bełchatowa. Jak uzasadnić wysokie ceny biletów (40 zł), które odstraszają fanów? Tylko małą pojemnością areny? Owszem, wpływ na datę meczu miała telewizja, która płaci za prawa transmisji meczów PP, ale czy nie powinien oponować sponsor - Remes? Przecież jemu też powinno zależeć na tym, aby starcie o wszystko odbyło się w czasie największej oglądalności telewizyjnej! Mecz o Puchar Polski na wypełnionym po brzegi Stadionie Śląskim (bilety po 5, a nie 40 zł), w sobotę 17 maja, np. o godz. 18, to byłoby wydarzenie! W tym dniu jednak będziemy się emocjonować Pucharem Ekstraklasy (godz. 13.45).