Trener mistrzów Polski, Robert Maaskant jest atakowany: - Wisła nie gra tak, jak na Wisłę przystało, dopisuje jej szczęście i jaki styl w ogóle prezentuje? Jedna z gazet za mecz z Ruchem wiślakom dała nawet niższe noty, niż Ruchowi, który choć dzielnie walczył, to jednak przegrał przy Reymonta. Nikt już nie pamięta, że celem nadrzędnym Holendra - sześć tygodni temu - był awans do Ligi Mistrzów. Nie bacząc na to, że zespół zbudowano w zaledwie pół roku (na początku roku sprowadzono: Pareikę, Meliskona, Genkowa, Jaliensa, Siwakowa, a latem: Jovanovicia, Ilieva, Bitona, Nuneza, Diaza i Lameya) sprowadzając w tak krótkim czasie aż 11 zawodników, z czego tylko trzy transfery były gotówkowe (Genkow, Melikson i Jovanović), Maaskant miał awansować do LM. A przecież musiał w rewolucyjny sposób zbudować nowy zespół, więc o doskonałym zgraniu szatni, wypracowaniu automatyzmów w grze, nie mogło być mowy. Jak na tak krótki okres, efekty są i tak niezłe. Przecież spośród "starych" (stażem w Wiśle) i starych (wiekiem) piłkarzy, w nowej "Białej Gwieździe" ważne role odgrywają tylko Małecki, Sobolewski i Kirm. Maaskant wiedział dobrze, że na ostatecznej fazie rywalizacji o Champions League natrafi na zespół, który piłkarsko może być silniejszy. Dlatego nauczył zespół defensywnej taktyki i błyskawicznych kontrataków. Wystarczyło, by wygrać pięć z rzędu meczów w eliminacjach do Champions League. Na APOEL Nikozja już nie, mistrz Cypru był silniejszy. Liga Mistrzów była celem, który spajał szatnię. Wiązały się z nim spore premie dla piłkarzy, znacznie większe od tych, które krakowianie dostaną z wyjście z grupy Ligi Europejskiej, o ile w ogóle im się to uda. Przestrojenie wiślackich umysłów na nowe cele zajęło trochę wysiłków i niemało czasu. Porażka w domu z Lechią, czy pucharowa z BK Odense (również w Krakowie) były czkawką po odpadnięciu z walki o Ligę Mistrzów. Ale Maaskant wybrnął z opresji nie po raz pierwszy. Fakty, które można wysnuć na podstawie ostatnich występów "Białej Gwiazdy" są takie: - Wisła nie czaruje, ale nadal skutecznie gromadzi punkty wspinając się w ligowej tabeli, czym potwierdza, że nie zrezygnowała z walki o Champions League i za rok znowu spróbuje, a do tego koniecznym jest wygranie wyścigu o mistrzostwo, - Trudno, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, odmienić zespół przyuczany do gry w defensywie, zwłaszcza gdy traci się liderów, - Kontuzji doznali Maor Melikson i Patryk Małecki. Jeszcze w sierpniu wydawało się, że bez nich Wisła nie stworzy nawet pół sytuacji bramkowej. Tymczasem w spotkaniu z Ruchem strzeliła trzy gole, a mogła ich "stuknąć" jeszcze więcej. Maaskant potwierdza, że ma zespół, który radzi sobie bez kontuzjowanych trzech graczy uważanych za najważniejszych w ofensywie (oprócz duetu Małecki - Melikson, leczy się jeszcze Genkow), - Dziury w defensywie są największą bolączką zespołu. Osman Chavez, ani nawet rutyniarz Kew Jaliens nigdy nie zastąpią duetu Arkadiusz Głowacki - Marcelo, na którym to duecie Wisła zarobiła krocie. Chavezowi i Jaliensowi brakuje szybkości, zwrotności, skoczności. Dużo niżsi gracze wygrywają z nimi pojedynki główkowe. Zimą trzeba sięgnąć do kiesy, by wzmocnić rywalizację o pozycję stopera, a także wreszcie sprowadzić lewego obrońcę. Junior Diaz i Dragan Paljić na tej pozycji, to taktyka "na udo" ("Udo się, albo się nie udo"). Żaden z nich nie gwarantuje takiego poziomu gry, jaki na prawej stronie daje Marko Jovanović. - Robert Maaskant emanuje luzem i pewnością siebie na zawodników, a to wyraźnie im pomaga. Podczas gdy krytycy, nie wyłączając mnie, byli gotowi wysłać gdzie pieprz rośnie Juniora Diaza, Holender konsekwentnie na niego stawiał. I doczekał się niezłego występu z Ruchem, w którym Kostarykanin nie był ogrywany, a także strzelił gola na wagę trzech punktów. W czwartkowym starciu Ligi Europejskiej z Twente Enschede Wisła nie będzie faworytem. Robert Maaskant wprawdzie stwierdził podczas spotkania z internautami INTERIA.PL, że nie powinniśmy mieć kompleksów w porównaniu do ligi holenderskiej. Obserwując jednak skrót z ostatniego spotkania Ajax - Twente (1-1), od razu rzuca się w oczy, że czołowe ekipy Eredivisie grają szybciej, niż nawet eksportowe zespoły z T-Mobile Ekstraklasy. Dyskutuj z autorem na jego blogu