Ci, którzy wybrzydzają na to, że Lech zagrał defensywnie w II połowie starcia z Feyenoordem niech przypomną sobie maksymę: "cel uświęca środki". Młoda drużyna Franza Smudy miała wreszcie wygrać w fazie grupowej Pucharu UEFA i - nie bacząc na zmęczenie z całego sezonu - dokonała tego. Mecz w Rotterdamie pokazał, jak dramatycznie wąska jest kadra lidera naszej ekstraklasy. Słabszy dzień przechodził Hernan Rengifo, w drugiej połowie w oczach słabł Semir Stilić, więc "umiejętny czworobok ofensywny" - jak go określił Tomasz Frankowski miał tylko dwa sprawne ogniwa: Robert Lewandowski i Sławomir Peszko. Sprawdzał się również Rafał Murawski, jednak on musiał tyrać jeszcze w obronie. Na ławce, spośród ofensywnych piłkarzy, Smuda miał 36-letniego Piotra Reissa. W tej sytuacji zmienienie Rengifo choćby w przerwie nie wchodziło w rachubę. Dlatego dobrze się stało, że nasz jedynak w pucharach już teraz, u progu okienka transferowego, przeprowadził dwa transfery (napastnika Handzicia i pomocnika Golika). Obaj są młodzi (18 i 23 lata) i zapewne spełniają warunek Franza Smudy: "Siedemnastolatek z Bałkanów wycina, jak trzydziestolatek". Jednocześnie w szatni Lecha robi się jednak legia cudzoziemska, która kilka lat temu nie sprawdziła się w innej Legii - warszawskiej. Szalenie ważnym zadaniem trenera "Kolejorza" będzie w tej sytuacji scementowanie zespołu, stworzenie dobrej atmosfery. - Potrafię szybko stworzyć w zespole atmosferę rodzinną. To jest bardzo ważna sprawa. Jak ci się to zadanie powiedzie, to masz już połowę roboty z głowy - podkreślał Franz w rozmowie z nami i będziemy trzymać kciuki, żeby mu się i tym razem powiodło.