"Dzisiaj w naszej lidze trenerzy przygotowują świetnie zawodników do gry taktycznie. Dzięki temu Beenhakkerowi łatwiej się pracuje" - ta sentencja w ustach Jerzego Engela w przerwie meczu Bośnia i Hercegowina - Polska brzmiała niczym prawda objawiona. Trener Engel przez skromność nie dodał, że spora w tym zasługa właśnie jego - jakby nie patrzeć - szefa wyszkolenia PZPN. Ale kibice nie w ciemię bici. Domyślą się sami. Inaczej też na to całe zamieszanie z Leo Beenhakkerem związane (ten historyczny awans na Euro) spojrzą też media. Bezgranicznie zakochane w Holendrze. Docenią wreszcie to, że Leo nic by nie zdziałał, gdyby nie talenty wykute w duchu "Kuleszówki". Zrozumieją, że gdyby nie represje szefa wyszkolenia w stosunku do Artura Płatka (A jakże! Nie ukończył "Kuleszówki"!) Jagiellonia nie byłaby najwyżej notowanym beniaminkiem w lidze, tylko plątałaby się tam, gdzie Widzew, albo Zagłębie Sosnowiec. I wreszcie zrozumie sam Beenhakker, że taki Jakub Wawrzyniak gra dobrze w pomocy reprezentacji Polski tylko dlatego, że w Legii jest rezerwowym... lewym obrońcą. Dzięki takim wypowiedziom, jak ta szefa wyszkolenia w końcu do wszystkich dotrze, że fiaska polskich klubów w rozgrywkach europejskich to zwykła zasłona dymna. Wypuszczona po to, by reprezentacji grało się lepiej, z większego zaskoczenia :-) Michał Białoński