Na tak spektakularny krok przy Reymonta zdobyli się ostatnio osiem lat temu. Gdy za milion euro wykupili z Lecha Poznań Macieja Żurawskiego. Wtedy wiślacy kupowali seryjnie. Nie mecze, jak powiedzą złośliwcy, a zawodników. W krótkim czasie do szatni wprowadzili się Arkadiusz Głowacki, Marcin Baszczyński, Kamil Kosowski, Radosław Kałużny, Mariusz Jop, Mirosław Szymkowiak, Tomasz Frankowski. Zawodnicy prezentujący poziom międzynarodowy. Teraz też wygląda na to, że Wisła na Matusiaku nie skończy. Jest bliska dopięcia szczegółów pozyskania Wojciecha Łobodzińskiego. Ptaszki na drzewach ćwierkają też i to nie tylko z przyśpieszonego nadejścia wiosny, ale donoszą o planach przejęcia przez klub spod znaku białej gwiazdy Łukasza Garguły. Rozgrywający reprezentacji Polski podobno z chęcią zagrałby znowu w jednym klubie z Matusiakiem. Owszem, można wybrzydzać: rok spędzony w rezerwach Palermo, a później Heerenveen mógł zaszkodzić Matusiakowi. Ja widziałem jednak z bliska pana Radka na treningach i w meczu z Serbią. Wiem to na pewno: ten facet dalej potrafi nieźle grać. Jeszcze jedno. Tak jak pozbycie się Kamila Kosowskiego zadziałało na szkodę polskiej piłki, tak przejęcie przez najlepszy zespół Orange Ekstraklasy Matusiaka wyjdzie wszystkim na dobre. I Wiśle, bo będzie wreszcie miała silnego wysokiego napastnika, jakiego od dawna szukała. I Matusiakowi, bo pod skrzydłami Macieja Skorży powinien odzyskać dawny wigor. I dla reprezentacji Polski, której jest potrzebny każdy bramkostrzelny napastnik.