Ojciec dwojga dzieci Francisco Javier Romero był członkiem Riazor Blues - grupy ultrasów Deportivo La Coruna. 30 listopada 2014 roku w Madrycie urządzili sobie "ustawkę" z bojówkarzami z Frente Atletico. W parku nad rzeką Manzanares w stolicy Hiszpanii starło się 160 chuliganów. Romero pseudonim "Jimmy" został ciężko pobity i wrzucony do rzeki. Utonął. "Ja go zepchnąłem, ja go zabiłem" Policja aresztowała trzech podejrzanych, ale analiza zapisu wideo budziła wątpliwości. Sprawa głęboko poruszyła opinię publiczną w Hiszpanii, mimo wszystko śledztwo nie doprowadziło do wskazania winnego. W 2016 roku sąd zamknął sprawę stwierdzając, że nie jest w stanie wskazać mordercy. Dwa lata później na policję zgłosiła się dziewczyna, której chłopak był członkiem Frente Atletico. Zeznała, że po zamknięciu sprawy "Jimmy'ego" organizował imprezy, na które schodzili się inni ultrasi. Pijąc i zażywając narkotyki oglądali filmy z nagraniami bójki z 2014 roku. "Patrzcie: to ja go zabiłem, ja go wepchnąłem do rzeki" - krzyczał triumfalnie jeden z nich. I wszyscy zaśmiewali się z tego. Dziewczyna zgłosiła się na policję skarżąc się, że chłopak stosował wobec niej przemoc. Uparty prawnik La Liga Zeznanie dziewczyny zostało zignorowane, a przynajmniej niedocenione przez policję. Dopiero jeden z prawników pracujących dla La Liga zarządzającej rozgrywkami ligi hiszpańskiej pozbierał wszystkie fakty, materiały i dowody. Razem z rodziną "Jimmy’ego" wnieśli sprawę o wznowienie śledztwa. Sąd Okręgowy w Madrycie uznał, że są ku temu podstawy. Czy po siedmiu latach od głośnego zabójstwa sprawca zostanie w końcu odnaleziony i skazany? Dariusz Wołowski