Z 34 spotkań ubiegłego sezonu polskiej ligi Lech przegrał zaledwie cztery, co pozwoliło mu zdobyć ósmy tytuł mistrzowski na stulecie istnienia. Euforia w Poznaniu była podwójna. Zespół Macieja Skorży przerwał hegemonię Legii Warszawa, która w ostatniej dekadzie wygrywała Ekstraklasę siedmiokrotnie. Gwiazdami polskich klubów są trzecioligowcy z krajów piłkarsko rozwiniętych Świąteczny nastrój w naszej ligowej piłce trwa jednak coraz krócej. Właściwie do pierwszego kontaktu czołowych polskich klubów z rywalami z zagranicy. Już nie z Realem Madryt, Bayernem Monachium, czy Manchesterem United. Nawet nie ze średniakami, ale klubami z Kazachstanu, Azerbejdżanu, Mołdawii, czy Luksemburga. Nasza liga stała się tak strasznie prowincjonalna, że nie ma już kraju w Europie, z którego zespoły drżałyby przed wyprawą do Polski. Karabach Agdam w 2020 roku rozbił Legię w Warszawie 3-0. Teraz to samo zrobił z Lechem zwyciężając 5-1. Od lat słyszymy porywające komunikaty szefów Ekstraklasy dumnych z opakowania naszej ligowej piłki. Ładnych stadionów, wysokich budżetów, sposobów pokazywania meczów w telewizji. Nikomu nie przeszkadza, że piłkarze snujący się po ligowych boiskach potykają się o własne nogi. Nikt tego nie zauważa, bo ich rywalami są inni przeciętniacy lub słabeusze. Dlatego gwiazdami Ekstraklasy są trzecioligowcy z Hiszpanii, Portugalii, którzy na tle naszej ligi błyszczą pełnym blaskiem. Rywalizacja jest marna. Wydaje się, że polskie kluby nie potrafią niczego: ani szkolić, ani kupować. Kadrę Karabach Agdam portal transfermarkt wycenia na 13,9 mln euro, kadrę Lecha na 31,6 mln - czyli ponad dwa razy drożej. Budżet Lecha jest wyższy od budżetu mistrza Azerbejdżanu. Tymczasem na boisku jest odwrotnie: Azerowie okazali się zespołem co najmniej dwa razy mocniejszym. Przez 180 minut rywalizacji mistrzowie Polski wyłącznie się bronili. Dlaczego polskie kluby szkolą tak fatalnie? Wszystko zaczyna się od katastrofalnego poziomu wyszkolenia polskich piłkarzy. Lech słynie ze swojej akademii, jest z niej bardzo dumny, tymczasem w starciu z Karabachem Agdam w podstawowym składzie wystąpiło dwóch polskich graczy. Reszta to obcokrajowcy. Przeciętni lub słabi. Lech żyje ze sprzedaży swoich wychowanków? Oczywiście. Gdyby jego akademia była wystarczająco dobra, potrafiłaby produkować i na eksport i dla własnych potrzeb. Polscy piłkarze formatu europejskiego to perełki, wyjątki od ponurej normy. Stąd reprezentacja kraju jakoś sobie radzi maskując faktyczny stan naszej piłki. Ekstraklasie to nie przeszkadza, PZPN także nie. Rany na tyłku graczy Lecha po azerskich kopniakach szybko się zabliźnią, gdy mistrz wróci na boiska Ekstraklasy, by rywalizować z jeszcze słabszymi od siebie. I tak koło się zamyka. Błędne koło niemocy, braku odpowiedzialności i pomysłu na najbardziej popularną dyscyplinę sportu. Mamy na szczycie Roberta Lewandowskiego. Dla nas sport zespołowy redukuje się do jednego gracza światowej klasy. Za chwilę przejdzie do Barcelony i pomoże nam zapomnieć o codzienności, beznadziei i mizerii - prozie polskiej piłki. Dziś mistrz Polski boleśnie nam o niej przypomniał. Jaka szkoda, że niczego to nie zmieni. ZOBACZ TEŻ: Takich batów Lecha w Europie nic nie tłumaczy Wstydliwy rekord poznańskiego Lecha w Europie Lech Poznań zdemolowany w Baku. Klęska mistrza