Ponowny wybór Joana Laporty na prezesa katalońskiego klubu wywołał w mediach falę spekulacji transferowych. Memphis Depay z Lyonu, czy jednak Kun Aguero z Manchesteru City powinni w przyszłym sezonie zająć miejsce w ataku obok Leo Messiego? Laporta utrzymuje, że potrafi przekonać Argentyńczyka, by został na Camp Nou odrzucając petrodolarowe oferty z Paryża i Manchesteru. Wśród graczy, których nowy prezes widziałby w klubie, jest oczywiście Erling Haaland - najbardziej obiecujący środkowy napastnik w światowym futbolu. Okno z widokiem na Camp Nou Im bliżej końca sezonu, spekulacje transferowe będą przybierały na sile. Kibice i media lubią debaty ze znanymi nazwiskami w roli głównej. W ostatnich czterech sezonach Barcelona wydała na transfery ponad 800 mln euro - najwięcej ze wszystkich. I choć według szacunków firmy Deloitte kataloński klub wciąż ma największe przychody, bizantyjski styl zarządzania doprowadził go na skraj zapaści finansowej. Do tego doszły straty wywołane pandemią: zamknięty stadion Camp Nou mogący pomieścić prawie 100 tys kibiców i klubowe muzeum, najczęściej odwiedzane w Katalonii. Dziura w budżecie to największe zmartwienie Laporty - prezesa odwołującego się do filozofii Johana Cruyffa - twórcy szkółki La Masia. W 1953 roku klub kupił starą owczarnię, która służyła za hotel robotnikom wznoszącym Camp Nou. W 1979 roku, po gruntownym remoncie, osiedlili się tam młodzi piłkarze. Cruyff dał impuls do powołania w Barcelonie szkółki dla piłkarzy na wzór tej z Ajaxu. Przed wejściem stoi pomnik Joana Gampera założyciela klubu. Kiedy wybrałem się tam dwie dekady temu szkołą zarządzał emerytowany generał. Opowiadał o tym, że warunkiem koniecznym, by być w La Masii są odpowiednie wyniki w nauce. "La Masia uczy futbolu, ale też pracowitości i pokory" - wyjaśnił. Nastoletni wtedy Ivan de la Pena opowiadał mi, że gdy tęsknił za rodziną i miał ochotę uciekać do domu, siadał w oknie swojego pokoju, patrzył na Camp Nou i marzył, że kiedyś zagra tam przed setką tysięcy ludzi. Marzenie miało się ziścić. W 1995 roku w wieku 19 lat w pierwszej drużynie Barcelony pozwolił mu zadebiutować sam Cruyff, choć z powodu urazów kariera "Małego Buddy" nie potoczyła się tak jak wskazywała skala jego talentu. Andres Iniesta opisywał w swojej autobiografii, że płakał całą drogę, gdy rodzina odwoziła go do La Masii. "Tęskniłem za domem okropnie, ale było warto". Był czas, gdy szefom Barcelony zarzucano skrajny kosmopolityzm. "Gdyby Xavi nazywał się Xavinho i pochodził z Brazylii dawno grałby w podstawowej jedenastce" - pisał jeden z felietonistów dziennika "Sport". Faktycznie historia Barcelony to historia wielkich transferów: Kubala, Cruyff, Maradona, Romario, Ronaldo, Rivaldo, Ronaldinho i inni. Przyjezdni tworzyli wielkość klubu. Nagle miało się to zmienić? Dopiero trener Pep Guardiola w 2008 roku uczynił z Xaviego lidera drużyny. W 2009 roku Barcelona sięgnęła po sześć trofeów. Od 11 wychowanków do zera La Masia wychowała Guardiolę, Xaviego, Iniestę, Gerarda Pique, potem Sergio Busquetsa, Pedro, ale w 2000. roku przygarnęła pewnego 12-letniego mikrusa z Argentyny cierpiącego na karłowatość przysadkową. "Był bardzo mały i milczał jak zaklęty, szybko przekonaliśmy się jednak, że podróż u jego boku będzie czymś nadzwyczajnym" - wspomina Pique. Przez drużynę juniorów Leo Messi zaprowadził ich na szczyt. W 2010 roku Argentyńczyk, Iniesta i Xavi zajęli wszystkie miejsca na podium w plebiscycie Złota Piłka. W Barcelonie odebrano to jako hołd dla tiki-taki, kombinacyjnego stylu gry przeciwstawiającego sile szybkość, zwinność, wyobraźnię i technikę. Wszystkie roczniki w klubie uczą się grać w ten sposób. To zasada, od której nie ma odstępstwa. Pół roku po wyróżnieniu trzech wychowanków, 8 km od Barcelony w San Juan Despi powstała nowa La Masia (Centre de Formació Oriol Tort). Kosztowała 11 mln euro. Hossa chłopaków z akademii była taka, że 25 listopada 2012 roku trener Tito Vilanova wystawił drużynę złożoną z samych absolwentów La Masia. Od początku starcia z Levante zagrało dziesięciu, ale w 15. minucie kontuzjowanego Brazylijczyka Daniego Alvesa zastąpił Martin Montoya. Powtórzył to Luis Enrique w towarzyskim meczu w Helsinkach w sierpniu 2014 roku. Rok później Barcelona drugi raz w historii sięgnęła po potrójną koronę. "Real kupuje, Barca wychowuje" - to hasło wymyślili polscy fani klubu z Katalonii i bardzo się tam spodobało. Szybko miało stracić aktualność. Rządy prezesa Josepa Marii Bartomeu zostaną zapamiętane jako odwrót od La Masii. Od sezonu 2014-2015 do 2018-2019 w pierwszej drużynie zadebiutowało 26 piłkarzy z barcelońskiej akademii. 16 sprzedano, sześciu wypożyczono, czterech wciąż grało w drugiej drużynie. Trener Ernesto Valverde wystawił kiedyś jedenastkę bez jednego choćby wychowanka. Kiedy w 2017 roku PSG wykupiło Neymara za rekordowe 222 mln euro, klub poszedł na wielkie zakupy. Uważano, że La Masia jest w kryzysie i przestała wychowywać obiecujących graczy. Tyle, że Ousmane Dembele, Antoine Griezmann i Philippe Coutinho kosztowali 350 mln euro i żaden z nich nie spełnił oczekiwań. Jeśli w kasie jest pusto, klub chętniej zagląda do akademii. W 2019 roku weszli do zespołu Ansu Fati i Riqui Puig, tego lata dołączyli Ronald Araujo, Oscar Mingueza i Ilax Moriba. I choć Ronald Koeman nie ceni Puiga, a Fati i Araujo leczą urazy, można przypuszczać, że polityka wobec wychowanków się zmieni. Jeśli nie z dobrej woli Laporty, to z konieczności. Dariusz Wołowski