Radość skoczka z Wisły rozlała się w sobotę po całym kraju. Wspaniale, jeśli sportowiec potrafi wygrywać, ale jeszcze fajniej, jeśli sprawia mu to taką frajdę. Za życiowym sukcesem Żyły stoją lata ciężkiej pracy. Zasłużył na podziw, bo też naczekał się wyjątkowo. Przez lata nosił na ramionach Kamila Stocha, czy Dawida Kubackiego. W sobotę koledzy z kadry ponieśli w końcu jego. Andrzej Stękała, który za pięć dni wystartuje w konkursie drużynowym o mistrzostwo świata, poczuje się z pewnością bardzo malutki. Będzie towarzyszył trzem mistrzom: Stoch, Kubacki i Żyła zdobywali tytuły w drużynie (Lahti 2017) i indywidualnie. Rywale będą szalenie mocni, ale z taką "paczką" można marzyć o pełnej puli. Bez względu na wynik wiadomo, że najwspanialsze pokolenie w historii polskich skoków jeszcze raz dostarczy rzeszom swoich fanów nieprawdopodobnych emocji. Tytułu mistrza Żyle nic już nie odbierze. Od 2001 roku polscy sportowcy zimowi wracają z medalem z każdych mistrzowskich zawodów, poza Oberstdorfem w 2005 roku. Do triumfu Adama Małysza w Lahti polskie sporty zimowe leżały w gruzach. 23 lata bez medalu w mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym i trzy dekady na zimowych igrzyskach. Małysz dał impuls, ale inni z niego skorzystali. Justyna Kowalczyk, Stoch, Kubacki, Żyła i całe ich pokolenie zapewniło nam dwie dekady radości. Na igrzyskach dołączyli łyżwiarze szybcy i biatloniści. Zima przestała być w Polsce tym okresem, gdy w sporcie nie dzieje się nic. Niedawny wyczyn Maryny Gąsienicy-Daniel pokazał, że nawet w narciarstwie alpejskim można spełniać marzenia. Oby sukces był zaraźliwy, tak jak w przypadku Małysza. Dariusz Wołowski