Po cichu, bez rozgłosu, pojawiła się informacja o tym, że dotacja miejska dla ROW-u Rybnik na sezon 2019 została jednak dobrze rozliczona i zaakceptowana. Klub nie musi zwracać 2 milionów złotych. Urząd potrzebował dwóch lat, żeby dojść do tego wniosku. W tym czasie w klubie siedzieli jak na szpilkach, bo ewentualny zwrot groził naprawdę poważnymi konsekwencjami. Gdyby prezes ROW-u Rybnik uznał racje urzędnika, to klubu już by nie było Temat dotacji dla ROW-u pokazuje, jak wielką władzę ma urzędnik. Nie znam z imienia i nazwiska osoby, która zakwestionowała sposób rozliczenia dotacji na rok 2019 przez FOW. Wiem natomiast, że gdyby wtedy prezes Krzysztof Mrozek uznał racje tegoż urzędnika, to dziś rybnicki klub byłby pogrążony w finansowym chaosie. Mniejsza o to, że po wypłynięciu sprawy dotacji Mrozek przeczytał o sobie, że jest dyletantem, który musi sobie kupić dobre liczydło. Każdy prezes musi się liczyć z krytyką. Gorzej, że błędna ocena urzędnika mogła położyć klub 12-krotnego mistrza Polski na łopatki. Brakowało naprawdę niewiele. ROW Rybnik wydał 15 tysięcy na profesora, żeby zaoszczędzić miliony Słabe jest też to, że klub żył w strachu prawie dwa lata. Tyle czasu zajęło sporządzenie liczącej trzy strony opinii (jesteśmy w jej posiadaniu), pod którą podpisało się trzech radców prawnych. Swoją drogą klub na początku ubiegłego roku wsparł miasto opinią profesora Czesława Martysza, za którą zapłacił 15 tysięcy złotych. Klub będąc pewien swoich racji, wydał te pieniądze, żeby zaoszczędzić miliony. Swoją drogą opinia profesora była dla rybnickich urzędników miażdżąca. To, co stało się w Rybniku, może się wydarzyć w każdym innym mieście, w którym znajdzie się urzędnik (urzędnicy), którzy będą chcieli pokazać, że wiedzą lepiej. Z punktu widzenia żużlowych klubów, o których mówi się, że śpią na samorządowych pieniądzach, to niezbyt ciekawa perspektywa. Utrata milionowych dotacji grozi bowiem marazmem. Chyba że ktoś znajdzie dobrego wujka z Ameryki, ale z tym nie jest łatwo.