Oglądanie Barcelony, oglądanie Messiego w barwach tej drużyny przestało być taką przyjemnością, jaką było kiedyś. A kiedyś było tak, że denerwowało mnie, gdy podczas oglądania Argentyńczyka w akcji ktoś odrywał moją uwagę - bo zadzwonił, zapukał do drzwi, o coś zapytał i musiałem na chwilę oderwać wzrok i całe moje skupienie od telewizora. Miałem bowiem poczucie, że te kilka sekund jest ogromną stratą, że ucieka mi coś niezwykle cennego, że tracę niezwykłe doświadczenie... Delektowałem się każdym jego dryblingiem, podaniem, strzałem, akcją. Trzeba było patrzeć na to uważnie, bo w każdej sekundzie mogło wydarzyć się coś niesamowitego, wyjątkowego. Miałem poczucie, że gdy to "zjawisko", zwane Leo Messi, przeminie, na coś podobnego trzeba będzie czekać nie wiadomo ile czasu i czy w ogóle za naszego życia jeszcze się to powtórzy. Oglądało się Barcelonę przede wszystkim dla niego, ale nie tylko dla niego. Ten wirtuoz przez lata był osadzony w świetnym towarzystwie piłkarskim, w którym brylował, ale brylował tam dlatego, że to towarzystwo, to byli nie mniejsi wirtuozi, niż on sam: Andres Iniesta, Xavi, Sergio Busquets, Luis Suarez. Byli dla niego partnerami na boisku. W drużynie byli też inni, którzy aż tak efektowni nie byli, ale tworzyli charakter zespołu i też byli równorzędnymi partnerami Argentyńczyka, przede wszystkim dlatego, że oni pełnili rolę mentalnych przywódców zespołu - Carles Puyol, Dani Alves, Gerard Pique. Byli to zawodnicy, którzy kiedy trzeba było poderwać zespół do boju, to go podrywali - zespół, ale też Messiego. Dziś Messi jest w Barcelonie osamotniony, między nim a resztą istnieje przepaść pod względem talentu i ci obecni partnerzy nie rozpalają w Messim ognia, nie ma już w nim tej iskry. Dziś podczas meczu Barcelony - z Messim w składzie - można sobie wypić kawę, herbatę, zjeść kolację, pogadać w tym czasie z rodziną i przyjaciółmi i nie ma się już tego poczucia straty, jaką miałem jakiś czas temu. Nawet jeszcze w czasach Suareza, czy nawet Rakiticia. Co prawda wciąż jeszcze grają Busquets i Pique, ale to bardziej symbole dawnej świetności, niż filary zespołu. Wciąż jednak - a teraz nawet w większym stopniu - na Messiego wszyscy patrzą, wszyscy liczą, że zrobi coś wyjątkowego. Że będzie prowadził zespół do kolejnych triumfów. A on coś wyjątkowego robi raz na jakiś czas i coraz częściej wygląda na zmęczonego, zniechęconego. O Messiego spierają się szefowie klubu, prezesi i kandydaci na prezesów, bo wiedzą, że jest to kura znosząca złote jajka - jest bezcenny od strony marketingowej. Od Messiego odbijają się kolejni trenerzy, bo wiedzą, że jest nietykalny i muszą budować zespół wokół niego. Niestety, dziś Messi wygląda jak jednoosobowa wyprawa zimowa na Mount Everest. I co prawda te najwyższe szczyty zdobywają pojedynczy himalaiści, ale na ich sukces pracuje cały zespół. Współpraca w tym zespole musi się opierać na wspólnym wysiłku, zaufaniu i szacunku. Messi nie jest w stanie sam na ten szczyt wejść. Czy to schyłek kariery tego wielkiego zawodnika? Wierzę, że nie, że mimo słusznego wieku (33 lata) zmiana otoczenia dałaby mu jeszcze impuls, rozpaliła ogień na nowo i moglibyśmy znów oglądać jego wyczyny z zapartym tchem. Mam nadzieję, że do tej zmiany dojdzie najszybciej, jak to możliwe - z korzyścią dla Messiego, kibiców i wspaniałego futbolu.