Przy okazji czwartkowego spotkania Ajaksu z Romą przypomniałem sobie historię z czasów, kiedy grałem w juniorskiej reprezentacji Polski, między innymi z Dariuszem Wdowczykiem. Jako 17-latkowie braliśmy udział w międzynarodowym turnieju, w którym zmierzyliśmy się z reprezentacją rówieśników z Holandii. Wygraliśmy ten mecz 1-0, a ja, jako środkowy napastnik, walczyłem wówczas z Frankiem Rijkaardem i Ruudem Gullitem, którzy tworzyli parę stoperów. Gdy po latach wspominam tę historię w gronie przyjaciół, albo tak jak w czwartek, w studiu telewizyjnym Polsatu Sport, często pada pytanie: czy już wtedy widziałeś w nich coś niezwykłego? Czy wiedziałeś, że wyrosną z nich tacy wielcy zawodnicy, odnoszący sukcesy klubowe i reprezentacyjne? Odpowiadam żartobliwie, że dla mnie, jako chłopaka z Polski, czyli kraju zamkniętego za Żelazną Kurtyną, najbardziej niezwykłe było to, że gram przeciwko piłkarzom o innym kolorze skóry. Nie przypominam sobie, żeby zachwycili mnie jakimiś nieziemskimi zagraniami, czy umiejętnościami. Nie. Patrzyłem na nich, jak na ludzi z innej planety, ale zupełnie z innego względu, bo to tak po ludzku była dla mnie ciekawostka. Nieskromnie powiem, że piłkarsko nie miałem się przy nich czego wstydzić, nie miałem powodów, żeby czuć się od nich gorszym, mniej utalentowanym. Dwa czy trzy lata później i Rijkaard, i Gullit byli już ważnymi postaciami nie tylko w dorosłej holenderskiej piłce, ale i europejskiej. I dopiero z perspektywy czasu możemy pokusić się o odpowiedź na pytanie: dlaczego w Holandii 19 czy 20-letni zawodnik uważany jest już za ukształtowanego piłkarza, dlaczego trenerzy nie boją się na nich stawiać, a u nas o 23 czy 24-latkach mówimy "młode talenty". Wydaje mi się, że tajemnica tkwi w podejściu i wychowaniu. Po pierwsze, w Holandii w grupach juniorskich nie kładzie się nacisku na wynik. Jest to podejście, które powoli zaczynają rozumieć i wprowadzać w niektórych polskich akademiach, ale wciąż niewielu wychowawców młodzieży nie ulega presji wyniku. Druga sprawa, już nie tak powszechna, to taktyka. Mam wrażenie, że zaczynamy mieć obsesje na tym punkcie, od grup najmłodszych po piłkę seniorską. Przypomnijmy sobie jaki był najpopularniejszy temat dyskusji po zatrudnieniu Paulo Sousy na stanowisku selekcjonera. Trwała zabawa w liczby, jak w Totolotku: 1-3-5-2, 1-5-3-1-1, a może jednak 1-4-4-2. Sousa niby studził dyskusję tłumacząc, że taktyka zmienia się w czasie meczu, że nie ma się co do niej aż tak przywiązywać, a jednocześnie dolewał oliwy do ognia mówiąc, że ma zamiar pracować nad płynnym przechodzeniem z jednego ustawienia do drugiego. Każdy piłkarz musi rozumieć na czym polega gra w jednym czy drugim systemie, powinien wiedzieć jak się zachować, bo dla profesjonalnego piłkarza, jest to elementarz. Ale uważam, że to nie taktyka powinna kształtować zawodnika, tylko ważniejszym jest, żeby w każdej taktyce piłkarz potrafił dać coś od siebie. Taktyka nie może tłumić talentu zawodnika, jego indywidualnych cech. Nie może powodować w nim myślenia: zamiast próby prostopadłego podania, lepiej podam do bramkarza, bo przynajmniej nie ryzykuję, że popełnię błąd. Programowanie piłkarzy na minimalizowanie ryzyka nie jest właściwym podejściem. Kultura holenderskiej piłki polega na tym, że tam od małego wpaja się zawodnikom, że w piłce mają przede wszystkim wyrażać siebie, pokazywać swoje indywidualne cechy, a nie je chować w obawie przed popełnieniem błędu i zruganiem przez trenera. A niestety często się też zdarza, że próba niekonwencjonalnego zagrania kończy się również burą od kolegów z drużyny. Holenderski piłkarz, dzięki temu, że jako młody chłopak mógł popełniać błędy, jako 19-20-latek wie jak ich unikać, jest pewny swoich umiejętności. Zmiana podejścia w myśleniu nie odbędzie się niestety w jedną noc. To jest proces, nad którym trzeba pracować od małego. Na razie jest to trochę taka walka z wiatrakami.