Po 17 latach mistrzostwo Polski wraca do Jastrzębia-Zdroju i trzeba otwarcie powiedzieć, że jak najbardziej zasłużenie. Minęło już kilkadziesiąt godzin od finałowego meczu w PlusLidze, więc wielu dziennikarzy i ekspertów zastanawia się, jak to się stało, że złote medale pojechały i zostały w Jastrzębiu-Zdroju. Przed decydującą batalią mało kto obstawiał, że jastrzębianie mogą pokonać kędzierzyński walec. Ja sam w to nie wierzyłem. Dziś biję się w pierś i kłaniam nisko w pas mistrzom. Za to wszyscy kochamy sport, że nie zawsze murowany faworyt wygrywa. ZAKSA złapała zadyszkę ZAKSA, która rządziła w lidze i w europejskich pucharach, na koniec sezonu złapała zadyszkę. Widać gołym okiem, że problemy fizyczne przełożyły się też na pewność siebie na boisku. Trzeba też podkreślić, że wielkie znaczenie w tej kwestii miała kontuzja Pawła Zatorskiego. Człowiek, który od wielu lat jest w niesamowitej formie, doznał kontuzji przed najważniejszymi meczami w sezonie. W Kędzierzynie-Koźlu robiono wszystko, żeby reprezentacyjnego libero postawić na nogi. I po części się to udało. Piszę po części, bo Paweł nie zdołał wrócić do formy sportowej sprzed kontuzji. Przez to też gorzej na boisku czuli się Aleksander Śliwka i Kamil Semeniuk. Zdecydowanie pewność siebie im uciekła. W pierwszym spotkaniu finałowym Olek nie zagrał zbyt dobrze, a w drugim też nie wszedł na wysoki poziom. Jastrzębiu-Zdroju ze strony Semeniuka zabrakło najbardziej zagrywki. Moim zdaniem ZAKSA pokutuje za to, że nie "zbudowała" zawodników rezerwowych. Jedyna zmiana, która coś wnosiła do gry, to roszada na pozycji środkowego, gdzie Davida Smitha zastępował Krzysztof Rejno. Pozostali rezerwowi wchodzili na boisko na jedną, dwie akcje. Natomiast w Jastrzębskim Węglu obserwowaliśmy rotację. Pewnie dlatego, że na przestrzeni całego sezonu ten zespół nie zawsze prezentował się dobrze. Walec kędzierzyński miażdżył wszystkich na swojej drodze do momentu, jak ktoś się postawił. Okazało się, że potrzebne są zmiany. Niby ławka jest, ale rezerwowym zabrakło ogrania w trakcie sezonu. Zazwyczaj trenerzy nic nie zmieniają w maszynie, która dobrze funkcjonuje. Gardini co jakiś czas musiał lekką korektę zrobić i na pewno przyczyniło się to do zdobycia złotego medalu. Teraz pozostaje nam mocno trzymać kciuki za ZAKS-ę w finale Ligi Mistrzów, a to już 1 maja. Perfekcyjne rotacje Gardiniego A teraz o mistrzach... Drużyna, która nie miała aż tak mocnej pierwszej "szóstki" jak ZAKSA, ale za to miała większe pole manewru wśród rezerwowych. I to w tej rywalizacji było moim zdaniem kluczowe. Trener Andrea Gardini miał do dyspozycji trzech równych przyjmujących: Tomasza Fornala, Rafała Szymurę i Yacine’a Louatiego i perfekcyjnie nimi rotował. Dam przykład. W ostatnim secie drugiego meczu finałowego, Gardini w pewnym momencie ściągnął z boiska znakomicie grającego Fornala i zastąpił go Louatim. Większość kibiców pewnie się zastanawiała, co robi Włoch. Uważam, że tą zmianą wygrał czwartego seta i całe spotkanie. To właśnie Louati dostał kluczową piłkę na potrójny blok i zamienił ją na punkt, obijając ręce Łukasza Kaczmarka. Oba mecze finałowe były do siebie bardzo podobne. W obu ZAKSA pewnie wygrywała pierwszego seta, a w drugim prowadziła i wtedy Gardini posyłał w bój Jakuba Buckiego. Ten zawodnik dał potężny impuls swoim kolegom. Dżoker w talii Gardiniego absolutnie zasłużył na miano MVP finału. Człowiek, który zagrywką "rozbił" przyjęcie ZAKS-y, a atakiem blok rywali. Drugim bohaterem Jastrzębskiego Węgla był Lukas Kampa. Jego spokój i wybory na siatce okazały się zabójcze dla finalisty Ligi Mistrzów. Pisząc o bohaterach z Jastrzębia-Zdroju nasuwa się myśl. Jednego i drugiego nie zobaczymy w przyszłym sezonie w barwach mistrza Polski. Takie jest życie sportowca - jesteś na szczycie i chcąc nie chcąc, jesteś zmuszony do zmiany miejsca pracy. Wielkie gratulacje dla wszystkich, którzy przyczynili się do tego, że w Jastrzębiu-Zdroju świętują zdobycie upragnionego złota. To była przyjemność oglądać was w finałach! Daniel Pliński