Liga Mistrzów na pewno wystartuje, choć nie wiadomo, czy uda się rozgrywki dokończyć. Miejmy nadzieję, że będzie więcej takich turniejów, jak planowane w Bełchatowie i Kędzierzynie-Koźlu i dzięki temu uda się doprowadzić Ligę Mistrzów do końca. Dlaczego polskie zespoły nie są w stanie triumfować w tych prestiżowych rozgrywkach? Od momentu, kiedy Puchar Europy zmienił nazwę na Ligę Mistrzów, czyli od 2000 roku, 16 razy wygrywali Rosjanie i Włosi, dwa razy udało się Francuzom i raz Niemcom. Niestety, wśród zwycięzców nie ma polskiego zespołu. Blisko wielkiego sukcesu była PGE Skra Bełchatów w 2012 roku. W finale z Zenitem Kazań prowadziła 2:1 w setach, w czwartej partii 24:23, a w tie-breaku już 5:0. Mimo to przegrała z rosyjskim zespołem. Myślę, że wtedy Skra miała wszystko, żeby Ligę Mistrzów wygrać. Turniej finałowy grała u siebie, miała w składzie tak wyśmienitych graczy jak Mariusz Wlazły, Bartosz Kurek, Michał Winiarski, Paweł Zatorski, Marcin Możdżonek czy śp. Miguel Falasca. To była drużyna stworzona z reprezentantów Polski, którzy później w 2014 i 2018 roku zdobyli mistrzostwo świata. Pieniądze oczywiście są kluczowe, żeby sięgać po najcenniejsze trofea, ale ważne jest również to, żeby w składzie mieć wybitnych reprezentantów. Jedyny w historii polski klub, który zdobył Puchar Europy w sezonie 1977/1978, miał w drużynie trzech mistrzów olimpijskich: Włodzimierza Sadalskiego, Ryszarda Boska i Wiesława Gawłowskiego. Skra szła tą drogą, zatrudniała kadrowiczów, którzy bili się o medale mistrzostw świata i Europy. Pieniądz rządzi w Lidze Mistrzów Nie oszukujmy się. Pieniądze mają ogromne znaczenie. Jak spojrzymy na dominację Rosjan i Włochów, to nie podlega dyskusji, że pieniądz rządzi się w Lidze Mistrzów swoimi prawami. Popatrzmy na włoskie kluby: Perugię, Trento, Civitanovę. Grają w nich zawodnicy, którzy zarabiają po 500, 700, 900 tysięcy euro za sezon. W naszej lidze żaden gracz nie jest w stanie zbliżyć się do takich pieniędzy. Polskich zespołów po prostu nie stać na zatrudnienie takich zawodników, jak Wilfredo Leon, Osmany Juantorena, Roberlandy Simon, Bruno... Nazwiska gwiazd siatkówki można wymieniać i wymieniać. PlusLiga jest bardzo atrakcyjna dla obcokrajowców, ale mam wrażenie, że jak polski i włoski klub położą na stole 200 tysięcy euro, to wybór padnie na Italię. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, bo nasza liga jest atrakcyjna, nieprzewidywalna i w końcu jest ligą mistrzów świata. Obecnie papiery na wielkie granie w LM ma ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, która ma reprezentantów w składzie: Benjamin Toniutti (Francja), David Smith (USA) i nasi Aleksander Śliwka, Jakub Kochanowski, Łukasz Kaczmarek, Zatorski czy Kamil Semeniuk. Ten ostatni puka do drzwi pierwszej kadry. Moim zdaniem kędzierzynianie mają szansę, żeby awansować do czwórki. Czy jednak są w stanie wygrać Ligę Mistrzów? Mam spore wątpliwości, bo jednak w tych najważniejszych meczach gwiazdy typu Leon, Joandry Leal, Juantorena, Earvin N’Gapeth czy Maksim Michajłow pokazują, że nie darmo płaci im się kokosy. W newralgicznych momentach to oni decydują. Włosi i Rosjanie mają bardziej wyrównaną ligę? W PlusLidze czasy się zmieniły. 10 lat temu faktycznie faworyt w naszej lidze zawsze wygrywał. Teraz kandydatem do złota jest ZAKSA i pokazuje to na boisku. Pozostałe zespoły zaliczane do czołówki mają problemy i mielą się między sobą. Fakt jest taki - jak zerkniemy na Piacenzę, która być może będzie biła się o medale w Serie A, ma gwiazdy w zespole jak Georg Grozer i Aaron Russell. Daj Boże w polskiej drużynie takie dwa nazwiska. Naszych klubów na zawodników takiego pokroju po prostu nie stać. Podejrzewam, że Piacenza będzie poza podium we włoskiej lidze, a u nas biłaby się o mistrzostwo. Widzimy zatem, jak drużyny w Italii i Rosji są budowane. Żeby występować w lidze rosyjskiej trzeba być wybitnym reprezentantem. Możemy cieszyć się, że mamy tam dwóch przedstawicieli - Bartosza Bednorza i Macieja Muzaja, którzy robią furorę za naszą wschodnią granicą. Uważam, że nasze zespoły powinny bazować na reprezentantach Polski, bo nie stać nas, żeby kupować zagraniczne gwiazdy. Niespodzianki się zdarzają Dziś gdybyśmy mieli wskazać faworytów Ligi Mistrzów, to najprawdopodobniej nie wymienilibyśmy w czwórce żadnego polskiego klubu, za to pewnie włoskie i rosyjskie. Niespodzianki jednak się zdarzają, jak to miało miejsce w 2001, 2005 i 2007 roku, kiedy wygrywali Francuzi z Paris Volley i Tours VB oraz Niemcy z VfB Friedrichshafen. Można zatem sprawić psikusa dominatorom. W tym sezonie jednak sensacji się nie spodziewam. Covid zrobił swoje i bardzo przeszkadza. Wilfredo Leon z Zenitem Kazań wygrał kilka razy Ligę Mistrzów, ale z Perugią jeszcze się nie udało. Być może nastąpi to w tej edycji. Mają wszystko, żeby znaleźć się na szczycie: budżet, wielkich zawodników, wielkiego trenera. Ale rywalizacja włosko-rosyjska jest bardzo mocna i na wysokim poziomie. Prestiż nie pieniądze W siatkówce na finansowy plus wychodzą chyba tylko finaliści. Pozostałe zespoły muszą dokładać do interesu. Ale o prestiż walczą wszystkie zespoły w Europie i to jest fajne, że nikt nie odpuszcza. Każdy trener, zawodnik chce być najlepszy na Starym Kontynencie. To pokazuje klasę siatkarzy i ludzi zarządzających klubami. Mam nadzieję, że doczekam czasów, kiedy pieniądze w Lidze Mistrzów będą duże i będziemy pod tym względem gonić piłkę nożną. Na razie niestety nie wygląda to optymistycznie. Daniel Pliński