Dla zagranicznych piłkarzy Legii wyjazd do Płocką, to była dobra wycieczka edukacyjna. Mały stadion, w małym mieście, plac budowy i wiatr hulający po okolicy. Nowe gwizdy mistrza Polski mogły na własne oczy zobaczyć, usłyszeć (przez cały mecz byli obrażani) i poczuć, co czeka je jeśli Legia spadnie z Ekstraklasy. Po jesieni spędzonej na pięknych obiektach w Moskwie, Leicester, Pradze, Tallinie, trochę brzydszych, ale gigantycznych w Zagrzebiu i Neapolu, taki przyjazd na plac budowy gdzieś na peryferiach Mazowsza, dla młodych graczy Legii z egzotycznych kierunków europejskich, musiał być szokiem. Ambitna postawa rywala już chyba nie. Nawet najmniej inteligentni z legionistów już chyba zauważyli, że każdy mecz w lidze, to dla ich zespołu ciężka próba. A, że tak będzie także w Płocku, to można było stawiać w ciemno. Jakub Rzeźniczak, Mateusz Szwoch i Rafał Wolski - tych trzech byłych piłkarzy klubu Łazienkowskiej wyszło wczoraj w pierwszym składzie gospodarzy. Każdy ma za sobą swoją historię w Legii i coś do udowodnienia. Trener Maciej Bartoszek w rezerwie zostawił sobie na drugą połowę, kolejnych trzech dodatkowo zmotywowanych - Radosława Cielemęckiego i dwóch Damianów - Warchoła i Zbozienia. Dobrze, że z powodu kontuzji nie mógł wystąpić lider Wisły Dominik Furman, bo on akurat miałby największą motywację, żeby pokazać, że w Legii niesłusznie przestano go doceniać. Znów pokarani przez byłego legionistę Ta wyliczanka ma na celu jedno - Legia zawsze zostaje pokarana przez swoich byłych zawodników. Podobnie było i tym razem. W 37. min piłkę zgubił Rafael Lopes, poszła kontra, którą z zimną krwią zakończył Szwoch. Stadion, a w właściwie jedyna obecnie jego trybuna, eksplodował. Wisła zasłużenie prowadziła, bo była lepszym zespołem, a wynik 0:0 utrzymywał się jedynie dlatego, że Artur Boruc kilka razy pokazał swoje umiejętności. Pomarz kolejny jeszcze przed przerwą, kiedy wybronił w sytuacji sam na sam z Jorginho. Legia też miała swoje okazje, ale Krzysztof Kamiński spisywał się równie dobrze, jak Boruc. Swoję okazje zmarnowali tradycyjnie Mahir Emreli i to dwa razy, a także Mattias Johansson i Josue, który próbował swoich sił w strzałach zza pola karnego. Po przerwie tradycyjnie, przegrywająca Legia nie potrafiła rzucić się do odrabiania strat. Grający u "buków" chyba na tym mogą nieźle się obłowić. Postawienie na rywala Legii jeśli ta straci gola, to wyjątkowo łatwe pieniądze. Gołębiewski nie podźwignął Trener Marek Gołębiewski w tym wszystkim jest najmniej krytykowany, a chyba niesłusznie. Okres ochronny dla tego szkoleniowca powinen już przestać obowiązywać. Pan trener przegrał właśnie piąty z sześciu spotkań ligowych, w których prowadził Legię - wygrał jedynie u siebie z Jagiellonią Białystok. Wśród firm, które za jego kadencji mają już Legię na rozkładzie są: Stal Mielec, Pogoń Szczecin, Górnik Zabrze, Cracovia i Wisła Płock. Na wyjeździe ma na razie sto procent skuteczności - trzy mecze i trzy porażki. Do tego trzeba dodać jeszcze trzy na trzy przegrane mecze w Lidze Europy. Jedyne realne sukcesy trenera Gołebiewskiego, to ogranie Switu Skolwin i Motoru Lublin w Pucharze Polski i awans do ćwierćfinału tych rozgrywek. Tak "skuteczny" szkoleniowiec wiosną nie gwarantuje Legii niczego. Za jego trenerską wizją coraz trudniej jest nadążyć. Wczoraj ustawił mistrzów Polski bardzo ofensywnie. W pierwszym składzie zagrało trzech nominalnych napastników - Lopes,Emreli i Tomas Pekhart, który po fatalnym meczu ze Spartakiem Moskwa pozbył się ochronnej maski z twarzy. Wspomagali ich dwaj ofensywni pomocnicy - Josue i Ernest Muci. To chyba miał być pokaz ofensywnej siły Legii, ale zakończył się on na dwóch w miarę groźnych strzałach przez 90 minut. Chyba nie o taką demonstrację szkoleniowcowi chodziło... CZYTAJ TAKŻE: <a href="https://sport.interia.pl/cafe-futbol/video,vId,3172680">Legia Warszawa jest skazana na spadek?</a> Jeśli Marek Papszun nie obejmie Legii zimą, na co na razie się za bardzo nie zanosi, to prezes Dariusz Mioduski, który siedział wczoraj ze swoją świtą wśród kibiców Wisły, będzie musiał znaleźć trenera, który wiosną poukłada jego drużynę. Pikującą prosto do pierwszej ligi Legię mógłby objąć - tak jak podpowiadaliśmy wcześniej w "Interii" szef akademii, ale mający trenerskie ambicje Jacek Zieliński. Swoją gotowość do tymczasowej pracy wyraził też bezrobotny obecnie Leszek Ojrzyński. Wydaje się, że takiego zadania podjęłoby się jeszcze kilku szkoleniowców. Kolejny pomysł, to Robert Podoliński, który ma pewną pracę w TVP w roli eksperta, ale stacja na pewno zgodziłaby się puścić go do Legii na kilka miesięcy. Na razie jednak Gołębiewski trwa na swoim stanowisku. Legię w tym tygodniu czekają jeszcze dwa mecze na własnym stadionie - w środę zaległy mecz z Zagłębiem Lubin i w niedzielę z rewelacyjnym Radomiakiem. Oba mecze mistrzowie Polski grają na własnym stadionie. Jeśli nie chcą spaść z lig powinni przynajmniej raz wygrać. W Płocku nie zobaczyliśmy jednak zespołu, który byłby w stanie w Ekstraklasie pokonać kogokolwiek.