To był inny start sezonu niż do tej pory. Dźwięk wuwuzeli przebijał się delikatnie gdzieś spomiędzy drzew, czyli "nielegalnych" trybun ulokowanych za ogrodzeniem skoczni narciarskiej im. Adama Małysza. Nie było tłumów przelewających się przez wiślański rynek ani popytu na przekąski. Jak zawsze o tej porze, trudno też było wypatrywać śniegu. Ten sztuczny leżał tylko tam, gdzie był najbardziej potrzebny. Miniony weekend przyniósł "Biało-Czerwonym" zarówno powody do zadowolenia, jak i skrajnie odmienne emocje. Zaczęło się całkiem dobrze. Kamil Stoch otworzył zimę wygraną w kwalifikacjach, przekonując chyba nie tylko kibiców, że jest naprawdę w porządku. Do niedzielnego konkursu awansowało z kolei 11 Polaków, więc i tutaj były powody do zadowolenia. Ostatecznie "drużynówka" drugi rok z rzędu padła łupem Austriaków. Ci wyprzedzili reprezentację Niemiec oraz Polaków, którzy po pierwszym konkursie cieszyli się z miejsca na podium. Przyglądając się niedzielnym zmaganiom, zdania są podzielone. Kibice liczyli na więcej. To wiadomo, że przyzwyczajeni do sukcesów skoczków narciarskich fani, ciągle liczą na to, że nasi skoczkowie będą zawsze kończyć rywalizację w czołowej trójce. Najlepiej w okolicy pierwszego niż trzeciego miejsca. Tymczasem tak się nie da, a przynajmniej w sporcie jest to mało prawdopodobne, żeby za każdym razem być najlepszym. Czy wtedy zawsze cieszyłyby nas te wszystkie złote krążki albo czarne talerze przywiezione przez Stocha z Norwegii? W pierwszym tej zimy konkursie punktowało siedmiu podopiecznych Michała Doleżala. Biorąc pod uwagę, że do drugiej serii dostaje się tylko 30 skoczków, Polacy stanowili w finałowej rundzie ponad 23 procent zawodników. Najwyżej sklasyfikowanym "Biało-Czerwonym" został Piotr Żyła. On jako jedyny zapewnił sobie miejsce w czołowej dziesiątce, kończąc zmagania na piątym miejscu. Tuż za topową "dyszką" znalazł się Dawid Kubacki, na którego podium postawiło pewnie wielu fanów. Jednak zarówno on, jak i Kamil Stoch, nie do końca mieli "swój dzień". Ten pierwszy jak się później okazało, zmagał się z bólem pleców, wywołanym zwichnięciem stawu żebrowo-kręgowego. Dla trzykrotnego mistrza olimpijskiego sobota upłynęła z kolei na walce z migreną, zaś w niedzielę popełnił błędy, które kosztowały go "dopiero" 27. miejsce. Z zawodów zadowolony był za to Andrzej Stękała. 25-latek został sklasyfikowany na 19. pozycji i kolejny raz udowodnił, że jego powrót do dobrego skakania to nie tylko marzenia. Wyciągając średnią z całych zawodów, miejsca Polaków dają łączny wynik 19, biorąc pod uwagę reprezentantów, którzy zakwalifikowali się do drugiej serii. Licząc średnią całej jedenastki, daje to średni wynik ponad 26. Czy to gorzej niż w latach ubiegłych podczas wiślańskiej inauguracji sezonu? Przede wszystkim w tej materii najlepiej jest posłuchać opinii trenera. Michal Doleżal uważa, że "skoki są w porządku", a swoją rolę odegrały też warunki atmosferyczne, które nie były do końca równe dla wszystkich zawodników. "Idziemy w dobrym kierunku i trzeba cierpliwie pracować dalej" - powiedział przed kamerami szkoleniowiec Stocha, Kubackiego i spółki.