Na swoim koncie ma wiele sukcesów sportowych i jeszcze więcej zapału do realizacji swoich marzeń. Karolina Pilarczyk mówi, że nie pracuje, ale bawi się życiem, które bije jej własnym rytmem w odcieniu różu. Zaczęło się od chęci zdobycia prawa jazdy połączonej z ambicją do zerwania ze stereotypami. Szybko okazało się, że zaciąganie hamulca ręcznego sprawia jej niesamowitą frajdę. Dzisiaj robi to w 800-konnym samochodzie przy prędkościach dochodzących do 170 km/h. Oto dwukrotna Queen of Europe. Aleksandra Bazułka, Interia.pl: Zanim na dobre wdepnęłaś w świat motorsportu, miałaś jakiekolwiek pojęcie o motoryzacji? Karolina Pilarczyk: - Żadnego. Wcześniej pracowałam w korporacji. Nie mam też żadnych tradycji motorsportowych. W mojej rodzinie nie było nikogo, kto by mnie tym zainteresował, więc wszystko wyszło przez przypadek. Mając 17 lat, kiedy zaczęłam robić prawo jazdy, wiedziałam jedynie, że samochód ma cztery koła i silnik. Ponieważ przez całe życie obracałam się raczej w środowisku męskim - profil matematyczno-fizyczny, informatyka, sztuki walki - do tematu jazdy samochodem podeszłam ambicjonalnie, chcąc zapisać się do akademii jazdy, żeby doszkolić swoje umiejętności. To były inne czasy, 20 lat temu podejście do kobiet za kółkiem było jeszcze stereotypowe. Chciałam być świadomym kierowcą, żeby nikt nie powiedział mi "baba za kierownicą", bo to uderzyłoby w moje ambicje. Dlaczego akurat drift tak bardzo cię pochłonął? Ktoś podsunął ci taką myśl? - Właśnie w akademii jazdy zaczęłam wprowadzać auto w poślizg i robić różne aaltoneny (obroty o 360 stopni - przyp. red.), instruktorzy widzieli, że ja się tym bawię i jeszcze dodatkowo mnie podkręcali. Właśnie to sprawiło, że poczułam żyłkę motoryzacyjną. W tamtym czasie drifting był kompletnie nieznaną w Polsce dyscypliną. Swoją przygodę z motorsportem zaczęłam od amatorskich rajdów samochodowych. To wszystko było pasmem przypadków. Nie wiedziałam, jak zacząć, jakim autem i co jest do tego potrzebne. Przez przypadek spotkałam osobę, prowadzącą szkołę rajdową, która nieco nakierowała mnie na temat. Nawet moi rodzice uważali wtedy, że to moja fanaberia i szybko mi przejdzie. Początki były zatem bardzo trudne. Brak wiedzy, wsparcia, pieniędzy, a do tego jestem kobietą. 20 lat temu traktowano nas jak "kwiatek do samochodu". Wtedy, gdy prosiłam kogoś o pomoc, ludzie nie traktowali mnie poważnie - raczej się śmiali niż chcieli mi pomóc. Rękę wyciągnął do mnie Ryszard Plucha, prowadzący szkołę rajdową. W tak hermetycznym, męskim gronie nie jest chyba łatwo znaleźć swoje miejsce. Mimo wszystko ty uparcie byłaś przekonana, że driftowanie nad rajdami ma dla ciebie pewną wyższość. - W amatorskich rajdach samochodowych jeździłam swoim samochodem, który służył mi też do jazdy do pracy. Dokonałam jedynie drobnych modyfikacji. Między innymi obniżyłam i utwardziłam zawieszenie. Chociaż miałam z tego niezłą frajdę i pojawiały się pierwsze sukcesy, pomimo wystarczającej liczby punktów, wciąż nie miałam wystarczająco dużo pieniędzy, aby przeskoczyć na stronę profesjonalną. Postanowiłam, że zostanę przy rajdach amatorskich do czasu, kiedy znajdę sposób na finansowanie swojej pasji i to pozwoli mi przeskoczyć na profesjonalny poziom. Jeżdżąc w rajdach, cały czas zaciągałam ręczny. Ślizgałam się. Każda beczka, zakręt - wszystko musiałam "brać bokiem". Mój pilot cały czas mnie upominał, bił mnie po kasku roadbookiem i krzyczał, że tracimy czas. "Pieprzyć czas, zobacz jak fajnie" - odpowiadałam. Gdy zobaczyłam pierwszy raz pokaz driftingu, wiedziałam już, że to jest to. W Polsce jako kobieta jesteś absolutną pionierką w swojej konkurencji. To pociągnęło inne dziewczyny do spróbowania swoich sił w drifcie? - Tak i to mnie bardzo cieszy. Dużo kobiet odzywało się do mnie i pytało, jak zacząć. Kiedyś podczas pewnych zawodów w Toruniu był taki natłok zadań, że nie miałam czasu, kiedy zjeść. Podeszła do mnie wtedy pewna dziewczyna, która chciała właśnie zapytać, jak zacząć. Wciągnęłam ją do busa i przeżuwając bułkę, tłumaczyłam, jaki pierwszy krok powinna wykonać. Ta dziewczyna teraz jeździ. Sporo osób namawiam do profesjonalnej ścieżki. Całkiem dużo dziewczyn driftuje gdzieś na placach, ale nie chce startować w zawodach. To piękna dyscyplina i bardzo cieszę się, że mogłam przetrzeć ten szlak. Teraz jest już zdecydowanie łatwiej. Ja przez 10 lat byłam jedyna. Teraz w zawodach startuje już kilka dziewczyn. Sporo mówisz o stereotypach, kobiecie, która zdecydowała się odnaleźć w męskim świecie. Czujesz, że jesteś traktowana poważnie przez ścigających się facetów? - Przez zawodników - zdecydowanie tak. Wymieniamy się doświadczeniami i często panowie chwalą mnie za jazdę. Przez publiczność czuję się bardziej obserwowana niż koledzy. Mnie nie wybacza się błędów. Błędy kolegów zawsze się tłumaczy (np. zużytymi oponami albo usterkami). W moim przypadku, kiedy coś się dzieje - stracę kontrolę nad autem, mam wypadek - pojawia się opinia, że nie umiem jeździć. To też ma swoje zalety. To, że wszyscy patrzą na kobietę, łatwiej jest jej się wybić. Kiedyś nawet podkręcałam swoją kobiecość, przyjeżdżając na zawody w krótkiej sukience i szpilkach, a potem wskakiwałam w kombinezon i na równi walczyłam z mężczyznami. Twoim znakiem rozpoznawczym jest wszechobecny róż. Dlaczego akurat taka oprawa wizualna? - Różowy samochód, a właściwie fuksjowy, który ma 800 koni mechanicznych, robi wrażenie. Lubimy łamać stereotypy. Z jednej strony potężny samochód, a z drugiej w taki różowym kolorze. Na początku byłam jedyną kobietą na zawodach driftingowych i chcieliśmy, aby było to widać. Moja pierwsza reakcja na ten kolor była, mówiąc delikatnie, na nie. Wolałam mocne kolory, jak choćby czarny i czerwony, a różowy kojarzył mi się z eteryczną, delikatną blondynką. To nie ja. Nasze barwy to jednak fuksja. Mocny i bardzo konkretny róż. Teraz jest już to mój znak rozpoznawczy. Ludzie z całego świata przysyłają mi zdjęcia różowych samolotów, aut i domów. Przygotowanie samochodu to jedno. Najważniejsze są treningi. To przecież nie jest tak, że jeżdżąc samochodem, można odpuścić sobie przygotowanie fizyczne. Wręcz przeciwnie. Jak trenujesz? To siłownia, trening psychomotoryczny? Co ma największe znaczenie? - Drifting to mój zawód, ale to nie tak, że ciągle jeżdżę samochodem. To bardzo duże koszty, więc sama jazda to może 20 procent całej mojej aktywności. Można powiedzieć, że moja działalność to raczej firma marketingowa, która świadczy usługi w oparciu o motorsport. Prezentacje, wywiady, konferencje, negocjacje i sesje zdjęciowe. To moje główne zajęcie. Moją główną formą treningu w sezonie są zawody, bo w stresie jeździ się zupełnie inaczej. Jeżeli chodzi o jazdę typowo treningową, ćwiczymy raz lub dwa na tydzień. O formę dbam natomiast codziennie. Motywują do ruchu i biegają ze mną dwa psy amstafy, które są bardzo ruchliwe. Od dwunastu lat codziennie rano biegamy. Bardzo duże znaczenie ma górna część ciała i jej wzmacnianie - ręce, kark, brzuch. Wykonuję ćwiczenia na siłowni lub teraz, w obecnej sytuacji, w domu. Przejazd driftingowy trwa zaledwie minutę, ale siła fizyczna ma duże znaczenie. Szczególnie odczuwam to podczas rajdów off’roadowych albo wyścigów. Sport otwiera wiele dróg. Na swoim koncie masz między innymi epizody aktorskie, a raczej kaskaderskie. - Sport otworzył mi wiele ścieżek i pozwolił przeżyć mnóstwo przygód. Jesteśmy zapraszani do różnych projektów na całym świecie - filmy, programy, zawody. Wykorzystuję swoje umiejętności w filmach i programach jako kaskader. Jedną z fajniejszych przygód był udział w produkcji Netflixa - "Hyperdrive" w Stanach Zjednoczonych. Zostaliśmy wybrani spośród tysięcy zawodników z całego świata i zostaliśmy zabrani do USA razem z naszym samochodem. Jeździliśmy po specjalnie przygotowanym torze przeszkód wybudowanym na terenie starej fabryki. W planach mamy wyjazd na Rainforest Challenge do Malezji, czyli najbardziej znany i ekstremalny ekstremalny rajd. Podróżujemy po całym świecie. Można powiedzieć, że świetnie się bawię, a w dodatku to jeszcze moja praca. Z czego jesteś najbardziej dumna? - Najbardziej jestem dumna ze społeczności i atmosfery, którą udało się wokół nas stworzyć. To ludzie, którzy nam kibicują. Niektórzy mówią, że dajemy im siłę. To taki efekt uboczny, o którym kiedyś wcale nie myślałam. Dawniej myślałam, że najważniejsze są wygrane, puchary, ale to ludzie są najważniejsi. Kiedy słyszę, że ktoś dzięki mnie ma energię, zmagając się z depresją, wiem, że już wygrałam i jestem szczęśliwa. Przez to, że realizujemy w zespole swoje pasje, jest tak fajnie i kolorowo, mogę też dawać siłę innym ludziom. W Polsce mamy chyba dużo negatywnego stosunku do driftu. Kojarzy nam się raczej z szarżowaniem po drogach publicznych, co nie do końca promuje ukochaną przez ciebie konkurencję. Dzięki temu, że masz szerokie grono fanów, wykorzystujesz to do promocji bezpiecznej jazdy? - Na szczęście obecnie wygląda to o wiele lepiej niż jeszcze kilka lat temu. Wtedy było słabe zrozumienie tego, czym jest drifting. Często kojarzył się z upalającymi opony chłopcami gdzieś pod Tesco. To zresztą też dla mnie fenomen. Wizerunek driftingu na szczęście zmienia się. Ludzie wiedzą, że to trudna dyscyplina. Utrzymywanie auta w poślizgu przy 170 km/h wymaga dużych umiejętności. Pomimo tego "wariactwa" na drodze, staram się promować bezpieczną jazdę na drodze. Jestem bardzo krytyczna, jeżeli chodzi o wygłupianie się na drogach. Wprowadzając auto w ekstremalne sytuacje na torze, widzę w jak bardzo niekontrolowany sposób może się ono zachować. Wydaje się nam, że wszystko mamy pod kontrolą - świetnie przygotowany pojazd, świetne opony, godziny ćwiczeń za kierownicą, a tymczasem wystarczy, że ktoś naniesie piach na tor, spadnie deszcz, zmieni się temperatura otoczenia i możemy się zdziwić zachowaniem pojazdu. Tym bardziej na ulicy, gdzie dodatkowo mamy pełno użytkowników ruchu drogowego, którzy czasem nie są zainteresowani tym, co się dzieje na ulicy, a bardziej tym, co ktoś opublikował na Facebooku. Ludzie muszą zdawać sobie sprawę, że samochód zabija i powinni bardziej odpowiedzialnie zachowywać się, kiedy do niego wsiadają. To chyba też trochę niebezpieczne? - Drifting jest relatywnie bezpieczną dyscypliną sportową. Jesteśmy na zamkniętych torach, tylko w dwie osoby - z drugim zawodowym kierowcą, w kaskach, kombinezonach i klatkach bezpieczeństwa. Pomimo dużej prędkości, kontaktu, a nawet wypadków, kierowcom nic się nie dzieje. Śmieję się, że większym sportem ekstremalnym jest jeżdżenie po Warszawie w godzinach szczytu. Zdarza ci się zapędy sportowe pokazywać na drogach, a może umiejętnie rozdzielasz te dwa światy? - Wśród zawodowych kierowców dostrzegam taką zasadę, że im szybciej jeździsz po torze, tym spokojniej jeździsz po drodze. Wiesz, że samochód może zachować się w nieobliczalny sposób. Swoją potrzebę wyżycia się, wyładowuję na torach. Gdy widzę sposób, w jaki ludzie jeżdżą na drogach, jak są skoncentrowani na wszystkim, tylko nie jeździe samochodem uświadamiam sobie, że auto to biała broń. Czasami sama boję się jeździć po drogach. Jesteś bardzo zaangażowaną osobą w to, co robisz. Przed tobą i twoim zespołem zapewne cała masa planów na kolejne miesiące? - Co roku startowaliśmy w mistrzostwach Polski i Europy. Jako pierwsza Europejka wystartowałam w Stanach Zjednoczonych w najbardziej prestiżowych zawodach na świecie - Formula Drift. To było moim marzeniem i ostro pracowałam nad jego spełnieniem od 2015 roku. W 2019 roku wreszcie po nie sięgnęłam. Niesamowicie nakręciliśmy się na kolejne lata, ale potem przyszedł wirus. W tym roku chcemy powalczyć w driftingowych mistrzostwach Polski, Pucharze Polski Drift Open oraz w mistrzostwach europejskich - Drift Kings. Jestem podwójną mistrzynią z 2016 i 2017 roku w klasie kobiet - Queen of Europe. Fajnie by było sięgnąć po tytuł Drift King. Ten rok będzie bardzo ciekawy. Zajęliśmy się też off-roadem w wersji ekstremalnej, gdy błoto praktycznie nas zakrywa, a podjazdy i zjazdy są niemal pionowe. Rajdy przeprawowe to kwestia nie tylko uzyskania czasu, ale również przejechania trasy z głową. Weźmiemy również udział w pierwszej polskiej edycji Rainforest Challenge w Elblągu. Będzie na można również zobaczyć w mistrzostwach Polski w wyścigach samochodowych. Entuzjazm i zaangażowanie rodzą też nowe projekty. Niekoniecznie są one związane stricte z tobą. - Przy okazji driftingu można robić też inne rzeczy. Jesteśmy autorami programu Mistrzowie Motorsportu. Chcemy wypromować motorsport w Polsce, bo mamy niesamowitych mistrzów, którzy przynoszą Polsce dumę. U nas mało mówi się o ich sukcesach. Kiedy wyjeżdżam poza granice kraju, słyszę, że mamy kim się pochwalić, że Polacy są mocni. Tak, jesteśmy! Mamy świetnych kierowców, fantastycznych inżynierów, a ten sport dostarcza niesamowitych emocji, zarówno kierowcom jak i publiczności i chcemy to pokazać. Rozmawiała: Aleksandra Bazułka