Chwile w górach zapierają dech w piersiach. Bywa też, że uzależniają na zawsze i wtedy ich niewielka dawka może być niewystarczająca. Niektórych los prowadzi aż pod szczyty Himalajów. Wtedy słowa "górska wyprawa" nabierają prawdziwego znaczenia. Ekspedycja z prawdziwego zdarzenia to nie tylko sami zdobywcy szczytów. Wśród nich są też ci, którzy temu wszystkiemu przyglądają się z boku, a nierzadko uczestniczą w wyprawach w znaczący sposób, bez którego nie byłoby sukcesu kilku, czy nawet tylko jednej osoby. Tym razem celem były sześciotysięczniki i zjazd na nartach. Łupem Karakoram Ski Expedition padły Laila Peak (6 096 m n.p.m.) oraz Yawash Sar II (6 178 m n.p.m.), a w ekipie Andrzeja Bargiela znalazł się między innymi fotograf Bartłomiej Pawlikowski. Jak sam powiedział, wyjazd był dla niego ogromnym wyróżnieniem i jest wdzięczny za to, że mógł uczestniczyć w tej przygodzie. - Zdjęcia górskie to dla mnie codzienność, ale faktycznie tym razem było zdecydowanie ciężej ze względu na to, że wszystko trwało dłużej. Sam trekking trwa około tygodnia, żeby w ogóle dojść pod górę. Łączy się to ze spaniem w namiocie. Nie regenerujemy się bardzo dobrze, bo w dodatku jedzenie nie jest przecież na europejskim poziomie. Dużo czynników składa się na to, że jest ciężej, ale wydaje mi się, że to tylko myśli, które siedzą w głowie. Ja po prostu lubię być w górach. Jeżeli w dodatku ma się jeszcze taką ekipę, jaką mieliśmy na tej wyprawie, trudności nie były dla mnie problemem. Bardziej w kwestii sprzętowej, bowiem trzeba mieć na uwadze warunki - deszcz, śnieg i wilgoć. Nie ma możliwości, żeby wrócić do ciepłego domu i naładować sprzęt fotograficzny. Podczas takiej wyprawy trzeba być czujnym, żeby niczego nie przeoczyć - powiedział Bartłomiej Pawlikowski. Kolejna udana wyprawa Andrzeja Bargiela Portfolio młodego fotografa skupia się głównie wokół tematyki górskiej. Jego najczęstszym terytorium działania są Tatry. To tam zazwyczaj spędza swój czas. Fotografia górska wiąże się jednak z nieco większym poświęceniem. W górach jest się gośćmi natury, która bywa kapryśna. Trzeba być przygotowanym na niespodzianki. - Całą zimę miałem przyjemność spędzić w górach na nartach, uprawiając skituring. Pandemia przyczyniła się do zamknięcia stoków, więc aby zjechać z większej góry, najpierw trzeba było na nią wyjść. Całoroczna aktywność wystarczyła, lecz początkowo był strach, bo nie wiedziałem, jak intensywnego wysiłku się spodziewać - wyjaśnił fotograf. Wyprawa zakończyła się sukcesem. W jej trakcie Andrzej Bargiel jako pierwszy w historii zdobył szczyt Yawash Sar II i zjechał z niego na nartach. Kilka dni później zrobił to samo na Laila Peak. Tym razem wspólnie z Jędrzejem Baranowskim. To wszystko śledził na własne oczy Pawlikowski. - Niestety nie miałem okazji wyjść gdzieś wyżej, ale mam nadzieję, że wkrótce będę mógł tego zasmakować. Wiem już, jak to wygląda i z czym to się je, a wyprawa z pewnością zaowocowała dodatkowym doświadczeniem. Supportowałem Kubie Gzeli i Darkowi Załuskiemu. Kuba był opowiedziany za drony, których mieliśmy do dyspozycji kilka i czasami były potrzebne do tego dodatkowe ręce - opowiedział fotograf. Nie trzeba wyjść najwyżej. Himalaje to też dziewicze sześciotysięczniki Zazwyczaj to ośmiotysięczniki bywają obiektem zainteresowań wspinaczy. Chęć wejścia na najwyższe szczyty świata wygrywa z eksploracją nieodkrytych zakątków w Himalajach. Te są czasem nawet trudniejszym celem. Czy będąc na tym etapie gromadzenia punktów do górskiego CV, fotograf wyprawy zdecydowałby się na atak szczytowy? - Góry bywają tam tak zróżnicowane, że sześciotysięczne szczyty są czasami trudniejsze od ośmiotysięczników. Wszystko zależy od góry i z pewnością robiłbym to w zakresie własnego doświadczenia, a nie pewności siebie. Chodzi o to, żeby było bezpiecznie. Nie chciałbym narazić całej idei wyjazdu na rzecz ryzykowania czegokolwiek - dodał Pawlikowski. Życie obozowe nie trwało długo, ale pozostawiło po sobie liczne wspomnienia. Każdy miał swoje zadanie i skupiał się nad jak najlepszym jego wykonaniem. - Wiem, że pod ośmiotysięcznikami w bazie spędza się dużo więcej czasu. My działaliśmy bardzo szybko. Tak naprawdę czasu obozowego nie mieliśmy za dużo, bo pogoda dawała nam tylko kilka dni możliwości na atak szczytowy, a w końcu celem były dwa szczyty i musieliśmy szybko się przemieszczać. Wiem od chłopaków, że pod innymi górami jest go nawet kilka tygodni, a my mieliśmy go nieraz tylko kilka dni. Z pewnością nie było czasu, żeby się nudzić. Po dotarciu na miejsce obozu natychmiast trzeba było zorganizować siebie i sprzęt foto-video - nadmienił członek wyprawy Karakoram Ski Expedition. Fotografia reporterska u stóp Himalajów Najpiękniejsze chwile? - Przeżyliśmy tysiące pięknych chwil i trudno jest wymienić taką jedną. Zdecydowanie fajną chwilą była świadomość, że chłopaki wspólnie zdobyli szczyt i z niego zjeżdżają, a także obserwowanie tego wszystkiego. Łączyło się to oczywiście również ze stresem ekipy, która czekała na dole. Czuliśmy wtedy dużą dawkę emocji. Gdy już zjechali na dół i mogliśmy zbić wspólnie piątkę, był to taki ujmujący moment - opisał fotograf. Fotorelacja z wyprawy to nie tylko górskie krajobrazy. Cały reportaż cechuje się różnorodnością i pokazuje życie lokalnej społeczności. To właśnie te zdjęcia chwytają za serce najbardziej. - Bardzo lubię fotografować górski lifestyle. Stoją za tym przede wszystkim ludzie. Główna akcja toczy się wokół gór i zdobycia szczytu, bądź przyjemnego spędzania czasu w górach. Super jest też pokazać stronę przygotowań do wyjazdu, życie toczące się we wioskach i zobrazować, jak to wszystko tam wygląda w sposób reporterski. Dobrze czuję się zresztą również w portretach. Bardzo lubię pracę Jimmy Chin, Jordana Manoukian’a, Bena Tibettsa czy Maxa Lowe. To są fotografowie już z dużo większym doświadczeniem, którzy mieli okazję odwiedzać Karakorum i <a class="textLink" href="https://geekweek.interia.pl/marki-i-produkty-himalaje,gsbi,3221" title="Himalaje" target="_blank">Himalaje</a> jeszcze zanim ja się urodziłem. Do dzisiaj mogę jednak śledzić ich pracę, bo wciąż są aktywni i związani z górami. Oni też zwykle pokazywali stronę tamtejszej kultury i natury - przyznał artysta. Już teraz między wierszami można wyczytać, że to nie koniec wypraw w wysokie góry z aparatem fotograficznym. Być może w przyszłości droga zakończy się wyżej, gdzieś na szczycie jednej z gór. Jedno jest pewne. Kolekcjonowanie tak oryginalnych chwil w pamięci ma bezcenną wartość. - Z mojego punktu widzenia Andrzej i Jędrek są już bardzo doświadczeni i znakomicie wiedzą, co robią. Przede wszystkim oni spięli całość i dokonali tego, czym mogą się dzisiaj chwalić. Wspólnie spędziliśmy świetny czas. Z pewnością będzie to super pamiątka do końca życia. Jeżeli moja praca w jakikolwiek sposób przyczyniła się do pomyślności wyprawy, mogę się tylko z tego cieszyć - zakończył Bartłomiej Pawlikowski. Aleksandra Bazułka