Czarnoskóry, chudy i początkowo niski chłopak nie był reklamowany jako mesjasz koszykówki. W szkole początkowo nie łapał się do reprezentacji szkoły, a do NBA wybrano go na zasadzie "jak się nie ma, co się lubi...". Nie są to wymarzone okoliczności, aby osiągnąć sukces, przynajmniej dla przeciętnego człowieka. Rzecz w tym, że jeśli szukać pierwiastka boskiego w postaci Jordana, to na pewno nie tylko w aspekcie fizycznym. Legendarne finały Końcówkę XX wieku śmiało możemy uznać za jeden z lepszych okresów w karierze Jordana. Już wtedy niósł zespół na barkach, czuł się za swoich kolegów odpowiedzialny i ani mu się śniło opuszczać mecze ze względu na urazy. Do legendy przeszedł również jego sposób bycia. Michael Jordan każdy trening traktował jak wyzwanie - czuł chorobliwą potrzebę, by udowodnić wszystkim na około, że jest najlepszy. Tak zwany trash-talk stosował często i nader chętnie również wobec partnerów, przy okazji prowokując rywali. Od innych wymagał tak samo wiele, jak od siebie. A temu nie każdy mógł sprostać. Mówi się, że Jordan zahamował kariery kilku graczy, którzy nie wytrzymywali narzucanej przez niego presji. Ale też gdyby nie on, przeciętni zawodnicy nigdy nie wspinaliby się na wyżyny swoich umiejętności, a Scottie Pippen nie zostałby jednym z najlepszych graczy w historii ligi. Był 11 dzień czerwca 1997 roku, matchday w finałach NBA, w których Chicago Bulls mierzyli się z Utah Jazz. W stanie rywalizacji było 2:2, a spotkanie rozgrywano na parkiecie Jazzmanów. W szatni, tuż przed meczem, Jordan z trudem wciągał na siebie strój meczowy. Był słaby, odwodniony, miał problemy z koncentracją. Jak później wspominał jego osobisty trener, Tim Gover, Jordan noc poprzedzającą mecz spędził wijąc się z bólu na podłodze. Dla wielu zawodników byłby to wystarczający powód, aby zgłosić niedyspozycję i obserwować wysiłki kolegów z wysokości trybun bądź ławki rezerwowych. Nie jednak dla Jordana, nie w finałach NBA, nie przy remisowym stanie rywalizacji. Podczas prezentacji składów Jordan ledwo się trzymał, a pierwsza kwarta w jego wykonaniu była beznadziejna. Zawodnik snuł się po parkiecie i wyglądało na to, że nie do końca wie, co się wokół niego dzieje. Niesamowita odmiana nastąpiła w drugiej kwarcie - Jazz prowadzili już 16 punktami, kiedy Jordan zaczął trafiać. Zresztą nie tylko trafiać - zaczął grać po swojemu i tylko do przerwy rzucił 17 punktów. Już w tym momencie był tak wycieńczony, że schodząc musiał się oprzeć na ramieniu Pippena - do dziś jest to jeden z najbardziej charakterystycznych obrazków z finałów. Później Jordan musiał jeszcze wrócić na ławkę, ale przy kolejnym prowadzeniu Jazz znów pojawił się na parkiecie. W całym meczu ustrzelił 38 punktów, oddał też ostatni, decydujący rzut. Schodząc z boiska znów musiał się trzymać Pippena, a wydarzenie przeszło do historii pod nazwą flu game (z ang. flu - grypa). - Pamiętam ten mecz - mówi Jacek Jaroszewski, kierownik medyczny warszawskiej kliniki ENEL-SPORT Centrum Ortopedii i Rehabilitacji - Z niedowierzaniem patrzyłem wtedy, jak ogromne pokłady ambicji znajdują się w ciele jednego człowieka. Był to poziom niedostępny dla amatorów - dla niewytrenowanego organizmu uprawianie sportu w takim stanie to kompletna abstrakcja. Co ciekawe, w swojej praktyce mam z podobnymi pacjentami do czynienia regularnie - każdy chce wrócić jak najszybciej do sprawności, często nie zważając na niesprzyjające okoliczności. Spokój, cierpliwość i rozwaga - to mogę zalecić w ramach prewencji przed odniesieniem urazu. W przypadku urazu już odniesionego cechy sportowca są jednak kluczowe do odniesienia dobrego wyniku rehabilitacji: upartość w dążeniu do celu, tytaniczna praca i wiara w końcowy sukces. Francuska tajemnica Z kolei sportowy rok 1998 stoi pod znakiem występu słynnego Brazylijczyka, Ronaldo, w finale Mistrzostw Świata w piłce nożnej. Ówczesny napastnik Interu Mediolan był uznawany za największą gwiazdę swojej drużyny, a także za jedną z najważniejszych postaci mundialu w ogóle. Znacznie przyczynił się do awansu swojej ekipy do finału, w którym Brazylia spotkała się z Francją. Rzecz w tym, że Ronaldo tego meczu nie może wspominać dobrze. Teorii tłumaczących to, co się wydarzyło się w finale jest kilka, przenieśmy się zatem najpierw na stadion. Jeszcze dwie godziny przed meczem anonsowano skład Brazylijczyków bez Ronaldo. Media i kibice były w szoku, ponieważ nic nie wskazywało na to, aby gwiazda miała nie wystąpić. Godzinę później nadeszła aktualizacja - Ronaldo jednak wyszedł w pierwszym składzie, ale... powiedzieć, że był cieniem samego siebie to nie powiedzieć nic. Brazylia przegrała 3:0, a napastnik na boisku był obecny tylko ciałem. W tym momencie kończy się również pewna wiedza, a zaczynają domysły. W dniu finału Brazylijczycy mieli jeszcze jeden trening. Po jego zakończeniu Ronaldo zgłosił ból w kolanie. Nie było to nic niezwykłego - akurat stawy kolanowe były przyczyną wielu problemów Brazylijczyka. - wspomina Paweł Bamber, koordynator rehabilitacji w ENEL-SPORT Centrum Ortopedii i Rehabilitacji - Pamiętam, że w którymś sezonie Ronaldo, po bardzo długiej przerwie, w trakcie której przeszedł zabieg rekonstrukcji więzadła kolanowego, zagrał... 6 minut i znowu nabawił się kontuzji stawu. Dlatego zawsze przestrzegam swoich pacjentów przed nadmiernym pośpiechem. Potem całość odbyła się rutynowo - napastnik przeszedł krótki zabieg fizjoterapeutyczny, podano mu leki i zawodnicy wspólnie udali się do swoich pokoi, by odpocząć. Kilkadziesiąt minut później, według relacji zawodnika, który przebywał w pokoju z Ronaldo, ten przeszedł coś w rodzaju zapaści i od razu został przetransportowany do szpitala. Co wydarzyło się dalej? Jedna z teorii mówi, że Ronaldo wystąpił w meczu na własną prośbę, inna - że został zmuszony. Jako największy gwiazdor drużyny oraz ambasador marki Nike był zbyt cenny, żeby nie pojawić się w blasku fleszy. Podobno na selekcjonera Brazylii naciskali nawet przedstawiciele struktur związanych z FIFA oraz krajowego związku piłkarskiego, co z troską o zdrowie zawodnika miało niewiele wspólnego. Tak czy inaczej, świat obiegły zdjęcia smutnego Ronaldo z butami Nike przewieszonymi przez szyję, czyjś cel został zatem spełniony. Napastnik odrodził się 4 lata później - został królem strzelców Mundialu 2002 i poprowadził Brazylię do tytułu mistrzów świata. Próżno było chyba szukać wśród kibiców kogoś, kto napastnikowi życzyłby wtedy źle. Polskie piekiełko Prawdziwej woli walki nie musimy jednak szukać daleko, bo kapitalny przykład szalenie ambitnej zawodniczki mamy w Polsce. Mowa tutaj oczywiście o Justynie Kowalczyk. Jej start w ubiegłorocznych Igrzyskach Olimpijskich w Soczi wszyscy chyba mamy świeżo w pamięci. W biegu łączonym Polka zajęła 6 miejsce, po czym zmierzyć musiała się z ogromną krytyką. Na nic zdawały się informacje dotyczące niepełnej sprawności fizycznej, nie pomagało również tłumaczenie, że to nie jest jej koronny dystans. Cała nagonka na Justynę spowodowała, że ta musiała na swoim Facebooku opublikować zdjęcie rentgenowskie stopy, na którym wyraźnie było widać pęknięcie kości. To był jednak tylko wstęp do właściwej odpowiedzi. Ta nadeszła podczas biegu na 10 km techniką klasyczną. Podczas tego wyścigu wpadła na metę pierwsza, mimo kontuzji. - Czy dla Justyny pęknięcie było problematyczne? Trudno powiedzieć - to sprawa indywidualna, ale znając historię urazu z mediów nie była to kontuzja, która mogła mieć poważniejsze skutki w przyszłości. Jednak start w tak wyczerpującym wyścigu z blokadą to zawsze wyzwanie, dlatego mam do Justyny ogromny szacunek, na który po prostu zasłużyła - mówi Maciej Tabiszewski, zastępca kierownika warszawskiej klinki ENEL-SPORT Centrum Ortopedii i Rehabilitacji, która specjalizuje się w urazach powstałych w wyniku uprawiania sportu oraz pomaga pacjentom wracać do pełnej sprawności po kontuzji - tak profesjonalistom, jak i amatorom. Czy dla sportowców istnieją jakieś granice? Biorąc pod uwagę powyższe historie, należałoby powiedzieć, że nie. Ale nie możemy zapominać, że choć przy odpowiednim nastawieniu możemy bardzo wiele, to wciąż ogranicza nas nasze ciało. Warto o tym pamiętać szczególnie w przypadku uprawiania sportu w wymiarze rekreacyjnym. Warto wtedy od czasu do czasu zasięgnąć porady specjalisty - Jordan, Ronaldo i Kowalczyk to przypadki unikalne, w dodatku mające za sobą sztab specjalistów. Jednak o swoje zdrowie trzeba zadbać we własnym zakresie, żeby nie nigdy nie musieć toczyć podobnej walki, którą toczyli powyżsi sportowcy. Najlepszym miejscem są do tego wyspecjalizowane kliniki, które umożliwiają również działania prewencyjne - można tam sprawdzić poziom wytrenowania oraz przygotowania fizycznego, by później nie nabawić się przykrej kontuzji. Więcej informacji na enelsport.pl