Do starcia na linii Pedersen - Andersen doszło w trakcie Grand Prix Skandynawii w szwedzkiej Malilli. W wyścigu półfinałowym żużlowcy stanęli pod taśmą, by walczyć o awans do wielkiego finału. Po zażartej walce swą wyższość okazał Hans Andersen, który na linię mety dotarł przed rodakiem, eliminując go tym samym z dalszego udziału w zawodach. Nicki Pedersen nie mógł pogodzić się z takim stanem rzeczy. Nie tylko dzwonił do sędziego, ale wyrażał pretensje do Andersena. Powodów do frustracji lider cyklu Grand Prix miał rzeczywiście wiele, bo we wcześniejszej fazie zawodów spisywał się bez zarzutu i był zdecydowanym faworytem. Tymczasem porażka w półfinale oznaczała, że nie dość, że już nie zasili swego konta, ale w dodatku może utracić część swej przewagi nad drugim w klasyfikacji Leigh Adamsem. Australijczyk bowiem dotarł do ostatniej gonitwy dnia, a jak się okazało zdołał ją nawet wygrać. Konflikt między Nicki Pedersenem a Hansem Andersenem został szeroko opisany w mediach, na co zareagować musieli włodarze duńskiego żużla. "To było bardzo konstruktywne spotkanie. Jednakże to, co z Hansem powiedzieliśmy sobie, wiemy tak naprawdę tylko my dwaj i między nami dwoma to pozostanie. Czuję, że teraz możemy patrzeć już w przyszłość i faktycznie całą uwagę skupić właśnie na tym, na czym to wszystko polega, czyli na żużlu" - poinformował na łamach swojego serwisu internetowego Nicki Pedersen. Czy rozmowa między żużlowcami rzeczywiście doprowadziła do zgody? Znając temperament Pedersena trudno w to uwierzyć. Nie pierwszy raz przecież po porażce z rodakiem nie potrafił przyjąć odpowiedniej postawy. Przed rokiem w rozgrywanej w czeskich Pardubicach prestiżowej "Zlatej Prilbie" po jednej z gonitw niemal wepchnął Andersena w ogrodzenie okalające tor. Konrad Chudziński