Tym samym w liczbie złotych krążków zrównał się z najlepszym w historii - lekkoatletami Carlem Lewisem (USA, 1984-1996) i Paavo Nurmim (Finlandia, 1920-1928), pływakiem Markiem Spitzem (USA, 1968-1972) oraz gimnastyczką Larisą Łatyniną (ZSRR, 1956-1964). - Znaleźć się w takim towarzystwie to wspaniałe osiągnięcie. Igrzyska rozgrywane są od ponad 100 lat, więc być wśród najlepszych zawodników w historii to cudowne osiągnięcie - zapewnił multimedalista, który w przypadku zwycięstwa na 200 m stylem motylkowym zostanie samodzielnym liderem tabeli medalowej wszech czasów. - Jestem bardzo zadowolony z osiąganych w Pekinie wyników. Nie myślę jednak o zdobyciu ośmiu medali - skupiam się na następnym wyścigu - dodał Amerykanin. Jak sam podkreślił na nogach przy takim wysiłku trzymają go dwie rzeczy - makarony i pizza. Oprócz bogatego w węglowodany jedzenia co najmniej dwa razy dziennie poddaje się masażom oraz stara się jak najwięcej spać. Nie jest to łatwe bowiem wstaje zwykle o 4.30 - 5.00 rano by dobrze przygotować się do startu. - To są igrzyska olimpijskie, więc trzeba się poświęcać. Na razie udaje się jakoś zregenerować siły. Kluczowy okaże się pewnie dzisiejszy dzień - po dwóch trudnych startach wymagać to będzie więcej pracy od terapeutów - ocenił. We wtorek rano Phelps pobił rekord świata na 200 m kraulem, a kilkanaście minut później wygrał półfinał 200 m stylem motylkowym. W tej ostatniej konkurencji jego finałowym rywalem będzie Paweł Korzeniowski. Większe szanse na pokonanie słynnego Amerykanina mają nowy rekordzista Azji Takeshi Matsuda (Japonia) oraz Rosjanin Nikołaj Skoworcow i Węgier Laszlo Cseh. Phelps wyjaśnił, że do ciężkiej pracy zmotywowały go porażki w Atenach. Nie dziwi się jednocześnie, że rywale również poczynili wielkie postępy. Nie chciał jednak żadnego z nich wskazywać z imienia - jak podkreślił w wodzie zmaga się przede wszystkim z czasem.